O kinie dobrych zakończeń, czyli podsumowanie 6. Tygodnia Kina Hiszpańskiego
6. Tydzień Kina Hiszpańskiego w dwóch miastach doszedł ku końcowi. Nasza wysłanniczka opowiada, co działo się podczas pokazów filmów hiszpańskich w Krakowie.
Tydzień to sporo czasu, aby choć w części poznać najlepsze i najnowsze kino hiszpańskie. Widzowie Warszawy i Krakowa dawkę kilkunastu filmów mają już za sobą, we Wrocławiu, Łodzi i Poznaniu festiwal wciąż jeszcze trwa.
Zestaw przygotowany przez organizatorów pokazuje nam Hiszpanię wielobarwną, gorącą, pulsującą emocjami, ale też poszukującą najprostszych wartości. Tęsknota i fascynacja tą odległą kulturą przyciąga do kina wielu widzów – w Krakowie wszystkie filmy prezentowane były przy pełnej sali.
Hiszpania i Hiszpanie to przede wszystkim namiętna miłość. Namiętna, ale też głupia – jak w filmie Ventury Ponsa „Amor idiota”. Główny bohater, Pere-Lluc zakochuje się w Sandrze, dziewczynie prowadzącej firmę rozklejającą bannery reklamowe. Staje się to nagle i wariacko. Mężczyzna posuwa się do szpiegowania dziewczyny, śledzi jej każdy krok, czym najpierw ja przeraża, potem intryguje, a w końcu ujmuje. Według Ponsa czasem warto przekroczyć granicę „normalności”, aby zdobyć serce ukochanej.
Szaleństwo miłości może prowadzić człowieka do zbrodni, bardziej lub mniej doskonałej. Opowiada o tym przepiękna „Carmen” Vincenta Arandy, jej dramatyczną fabułę znamy przecież wszyscy. Z kolei „Krucha”, której reżyserem jest Juanma Bajo Ulloa to współczesna baśń o Kopciuszku pochodzącym z górskiej wioski. Główna bohaterka, Venus, pragnie doświadczyć prawdziwej miłości, wyrusza więc w świat, aby ją odszukać. Wytęskniony książę okazuję się jednak pustym playboyem, a prawdziwe uczucie kryje się w ramionach prostego kucharczyka. Ze wszystkich tych filmów daje się odczytać przekonanie o istnieniu czystej miłości, na którą czasem trzeba poczekać, może jej poszukać, ale zawsze warto się dla niej oddać i poświęcić.
Miłość, która jest najmocniejszym narkotykiem, to główny cel i motor napędowy wszystkich bohaterów oglądanych filmów. Jest ona również marzeniem, za którym podążają zagubieni amatorzy szybkiego seksu bez zobowiązań, uzależnieni od marihuany młodzi mieszkańcy wielkich miast. Filmy krótkometrażowe pokazywane na festiwalu znakomicie uwidoczniły mentalną rewolucję, o jakiej można mówić w przypadku młodych Hiszpanów.
„Niewzruszony”, obraz o zarażonym wirusem HIV homoseksualiście, „Dziesięć minut” czy „Zawsze chciałem pracować w fabryce” mówią o potrzebie bliskości drugiego człowieka, o pragnieniu budowania z nim wspólnego życia. Tak więc z jednej strony swoboda seksualna, poddawanie się chwili, nastrojowi (wiele jest w tych filmach naturalistycznych scen erotycznych, mnóstwo wypalonych skrętów i wciągniętych działek kokainy), a z drugiej tęsknota za miłością i rozpacz z powodu jej utraty.
Każdy z filmów prezentowanych w ramach 6. Tygodnia Kina Hiszpańskiego jest inny i dotyka odrębnej sfery ludzkiego życia. Są one związane z realiami kraju, w którym powstawały, ale przez swój uniwersalizm mogą być w pełni rozumiane i przeżywane także w Polsce. Każdy z nich... odnalazł w czasie tego tygodnia swoich widzów, ale spośród kilkunastu tytułów z pewnością warto wyróżnić trzy.
David Trueba nakręcił film na podstawie książki Javiera Cercasa pt. „Żołnierze spod Salaminy”, film, który rozgrywa się na trzech płaszczyznach. Jedną z nich jest warstwa historyczna, mówiąca o problemie wojny domowej w Hiszpanii. Młoda pisarka, która nie ma pomysłu na nową powieść i zaczyna wątpić w swój talent, zaczyna interesować się tajemniczą historią Rafaela Sáncheza Mazasa, założyciela Falangi, którego życie uratował młody żołnierz. Chce odnaleźć tego człowieka i zapytać go o źródła bohaterstwa. Jej droga do prawdy i pragnienie poskładania tej niekompletnej historii dają nam możliwość zbliżenia się do realiów historycznych, ale również pokazują fascynujący proces dojrzewania do powieści.
Autorka zbiera materiały, niejako na oślep, bez pomysłu, rozmawia z ludźmi, nie wiedząc dokładnie po co i dlaczego. Stopniowo jednak odkrywa „swoją” historię, która stanie się pełna dopiero wtedy, gdy pisarka zrozumie samą siebie.
W filmie „Kamienie” Ramóna Salázara każdy z widzów może odnaleźć swoją historię. Kilka bohaterek – Adelę, Anitę, Isabel, Maricarmen i Leire – łączy szczególne upodobanie do dziwnych butów. Mogą być kradzione, za małe, niewygodne, sportowe czy po prostu rozczłapane i stare. Buty służą do ochrony stóp przed kamieniami, co metaforycznie możemy rozumieć jako swego rodzaju pancerz, chroniący te kobiety przed brakiem miłości i czułości. „Kamienie” to film zrobiony przy użyciu bardzo prostych środków wyrazu, opowiadający, wydawałoby się banalne historie, a jednak robi duże wrażenie. Dzieje się tak właśnie dzięki jego prostocie oraz pozytywnemu przesłaniu, zgodnie z którym również w samotności można odnaleźć szczęście.
Wszystkie problemy, o których była mowa wcześniej odnajdziemy też w szeroko nagradzanym filmie Isabel Coixet pt. „Sekretne życie słów”. Cierpienie, poszukiwanie miłości, namiętność, rozpacz, samotność – wszystko to czujemy bardzo intensywnie, mimo iż film pozbawiony jest zupełnie słów czy dramatycznych gestów. To właśnie milczenie, tajemnica i niedopowiedzenia mówią tu najwięcej. Jest to najmniej hiszpański ze wszystkich filmów, bo angielskojęzyczny, z rewelacyjną Sarah Polley i Timem Robinsem w rolach głównych. Jego akcja rozgrywa się w Danii, a dokładnie na platformie wiertniczej, gdzie Hannah ma opiekować się poparzonym Jonasem. Między dwojgiem poranionych ludzi nawiązuje się szczególna relacja, która odmieni ich życie.
Hiszpania, wyłaniająca się z festiwalowych filmów jawi się jako kraj bezpruderyjny, otwarty na często kontrowersyjne tematy i obrazy. Reżyserzy pokazują ludzi walczących z życiem i szukających w nim własnego miejsca, a często także zagubionej tożsamości. Bohaterowie tych filmów nie są jednak z góry skazywani na porażkę. Wychodząc z kina niesiemy w sobie przekonanie, że mimo wszystko im się udało – dlaczego więc z nami ma być inaczej? Kino hiszpańskie to kino dobrych zakończeń. Między innymi dlatego przyciąga do siebie tłumy widzów.