Ojciec wie, co dla Ciebie dobre
Stalowo-niebieskawe barwy. Jednakowe mundury, szarawe ubrania. Obojętne, zimne ludzkie twarze. Równe rzędy i szeregi. Gwarantowana równość. Pozorna. Cóż, zawsze istnieją przecież równiejsi... Obrońcy równości innych. Ojciec narodu. Wola Ojca. Ojciec w którego trzeba wierzyć. Choć rozum mówi coś innego. Plastyczne obrazy uderzają w zmysły.
Z jednej strony depresyjna monotonna kolorystyka, którą tylko chwilami ożywiają ciepłe kolory płomieni palących obrazy, książki, materiały. Pełzających po ponurych, monotonno szarych ścianach pomieszczeń. Wyraziste, przypominające nie tak dawną historię sceny egzekucji, rozstrzeliwania. Stalowe mundury, które mi osobiście nigdy nie kojarzą się z niczym dobrym. Wszechobecne ekrany telewizyjne pełne podniosłych słów nieustannie spływających na obywateli. Sączące w umysły wiarę w rozum i mądrość. Wiarę w kolejną ideologię. Jak zawsze naukową, jedyną, nieomylną. Gwarantującą... no właśnie, co?! Bo z pewnością nic tak ulotnego i złudnego jak chwile szczęścia.
Kolejny film kreślący niepokojącą wizję nowego wspaniałego świata. Wizję, której próby są stale, choć wydaje się, że jakby coraz częściej i coraz większym kosztem, podejmowane przez kolejnych nawiedzonych Ojców narodów. Ludzi ślepo wierzących w rozum, choć niestety tylko ich własny. To co jest tu pewnym novum, to odpowiedź na stale stawiane sobie przez ludzi pytanie... o to co czyni nas tym kim jesteśmy.
Inteligencja?! Mowa?! Wytwory naszych rąk i umysłów?! Uczucia?! Ile z tego może przejąć maszyna tak, że nie będziemy w stanie jednoznacznie odróżnić jej działania od wyniku działania jednostki ludzkiej?! Na razie nie można maszynom "zaszczepić" emocji. A czy to się kiedyś uda?! Osobiście wątpię. W skomplikowanych uczuciach na pewno różnimy się też od innych istot żywych. Czy uczucia są jednak dla nas błogosławieństwem czy przekleństwem?!
Pierwsze czego dowiadujemy się o uczuciach to, że mają swoją cenę.
Może jednak warto ją płacić?! W filmowej wizji emocje są wyeliminowane. Prawie. Poza szczerym poświęceniem. I obojętnością. Znika źródło cierpienia, ale i źródło radości. Pozostaje trwanie. Wystarczy tylko zażywać codziennie Prozium. Narkotyk mas dający ukojenie. Żyje się po to, by zapewnić ciągłość temu wspaniałemu społeczeństwu. By podtrzymać istnienie.
Pojęcie szczęścia traci sens i znaczenie. Najważniejsze jest posłuszeństwo, ślepa wiara w ideologię, szczere oddania przywódcom. Wszyscy służą państwu. Poza tym nic nie jest ważne. Można oczywiście pełnić w tym organizmie bardziej lub mnie ważną rolę. Być małym trybikiem albo znaczącym urzędnikiem. Dajmy na to policjantem lub mnichem walczącym z opozycją takim jak główny bohater John Preston. Zawsze, co dziwne, istnieje jakaś opozycja i sensem totalitaryzmów jest walka z nią. Nawet za cenę ciągłego jej odtwarzania. Żeby było z kim i czym walczyć. Totalitaryzmy uwielbiają przyjmować formę zwalczanej skądinąd przez nie religii. Rytuały, świętości, obrzędy, urzędnicy-kapłani. Oczywiście - wszystko jak najbardziej racjonalne i naukowe. Rozum bogiem.
Film jest nieźle nakręcony choć na swój sposób dość ascetyczny jak na dzisiejsze czasy. Dużo dynamicznych scen. Ciekawe sceny walki - sztuka walki kata. Zabawa barwami, które są powiązane z charakterem poszczególnych obrazów i sytuacji. Dość oszczędna gra aktorów. Dobre zaskakujące zakończenie. Jak dla mnie, film jest o wiele ciekawszy niż kolejne części Matrixa. Pozbawiony nadmiaru mętnej filozofii, zalewu wieloznacznych słów i udziwnionych scen. Z pewnością wart zobaczenia.
Jestem nędzarzem, posiadam tylko marzenia. Rozsiałem je u twych stóp. Stąpaj lekko, gdyż stąpasz po moich marzeniach.