On spełnił swoje marzenie - my mamy świetny film
Po determinacji, z jaką Peter Jackson dążył do realizacji nowej wersji historii wielkiej małpy, można by podejrzewać, że nakręcił trylogię Tolkiena tylko po to, by producenci zaufali mu i wreszcie dali pieniądze na "King Konga". Jakkolwiek było naprawdę - film wreszcie powstał i można z całą pewnością stwierdzić, że nie były to pieniądze zmarnowane.
Zarówno w sensie inwestycji (zwróciło się z pewnością), jak i merytorycznie. Bo oto dostaliśmy piękny i pełen miłości hołd dla starego kina. Oto sworzony w XXI wieku wysokobudżetowy film przygodowy, który dzieje się w latach trzydziestych, jest stylizowany na kino lat trzydziestych (od sposobu narracji, po konkretne rozwiązania fabularne) i nawet zagrany jest trochę jak w latach trzydziestych.
Jackson wykazał się idealnym wyczuciem kina (to akurat nie pierwszy raz)
i nakręcił cacuszko. Nawet aktorów dobrał tak, by często trochę wbrew swojemu klasycznemu emploi idealnie oddali klimat tamtej epoki (przykładem świetny narwany reżyser Carl Denham zagrany przez komika Jacka Blacka). Dodatkowo cieszy, że Jackson mógł wreszcie w jednej sekwencji zaszaleć jak za dawnych lat (gdy był niskobudżetowym nowozelandzkim twórcą horrorów) i ci, którzy darzą nostalgią jego kultowe filmy "Zły smak" czy "Martwica mózgu", poczują się w scenie z robalami jak w domu.