Recenzje"Ostatni gasi światło": Kraina snów [RECENZJA]

"Ostatni gasi światło": Kraina snów [RECENZJA]

Smutek, żal i dojmująca samotność – uczucia towarzyszące w dniu Bożego Narodzenia bohaterom filmu *Petry Volpe nie należą do standardowych. Niestandardowe jest także spojrzenie reżyserki na współczesną Szwajcarię – państwo, rzekomo, mlekiem i miodem płynące.*

"Ostatni gasi światło": Kraina snów [RECENZJA]
Źródło zdjęć: © East news

20.04.2015 13:28

W przeprowadzanej przez ONZ ankiecie „światowej szczęśliwości” Szwajcaria zajęła ostatnio trzecie miejsce, znajdując się w bezpośrednim towarzystwie Holandii, Kanady i krajów skandynawskich. Szwajcarzy, przynajmniej jeśli wierzyć przytaczanym opiniom, chwalą sobie spokój, niezależność i stabilną sytuację materialną. U Volpe tego nie widać. Co więcej, już oryginalny tytuł („Traumland”, czyli „Kraina snów”) sugeruje pewną tego iluzoryczność. Bohaterowie śnią więc swoje małe sny o szczęściu, pojednaniu i bezpieczeństwie, w rzeczywistości taplając się w rozpaczy, od której – pozornie – nie ma żadnej ucieczki.

Poznajemy ich kolejno – Judith, pracownicę opieki społecznej, która nocami spełnia swoje seksualne fantazje z nieznajomym; Rolfa – rozwodnika w średnim wieku, który desperacko szuka towarzystwa; Marię – podstarzałą Hiszpankę, pragnącą poczuć się znów pożądaną; Lenę – czterdziestolatkę w ciąży, która dowiaduje się, że jej mąż korzysta z usług prostytutek. Spoiwem jest dla nich postać Mii, osiemnastoletniej imigrantki z Bułgarii, prostytuującej się pod okiem chłopaka. Swą konstrukcją film przypomina – przynajmniej początkowo – typową opowieść nowelową w duchu Roberta Altmana lub Paula Thomasa Andersona, gdzie losy bohaterów, obowiązkowo wywodzących się z różnych środowisk, nieustannie przecinają się ze sobą, tworząc siatkę nowych, unikalnych połączeń.

Tutaj jest trochę inaczej. Mia szybko wyrasta na jedyną pierwszoplanową postać tej opowieści, zaś pozostali bohaterowie okazują się być tylko i aż kolejnymi przystankami w jej krótkiej podróży. Nie oznacza to bynajmniej, że reżyserka ich w ten sposób marginalizuje. Wręcz przeciwnie, przydziela im ważną rolę w precyzyjnie rozpisanej fabule. Oto bowiem każde z nich, odreagowując własne frustracje, zada dziewczynie silny cios, przesądzając o jej losie.

W precyzji, z jaką Volpe przygląda się upadkowi nastolatki jest coś znajomego, ale też bezlitosnego, chłodnego i dystansującego. Zupełnie jak w filmach Ulricha Seidla, seksualnie niespełnieni bohaterowie poddają się pozornemu samobiczowaniu, w rzeczywistości dążąc do zaspokojenia własnych potrzeb. Austriak uzasadnia to jednak bezwzględnymi regułami podpatrywanego przez siebie świata, podczas gdy u Volpe zachowanie bohaterów wynika głównie ze szczelnie domkniętej, wykoncypowanej fabuły. Postępują oni tak, a nie inaczej, choć zawsze mają jakąś alternatywę. Rolf nie musi bezceremonialnie wyrzucać Mii z mieszkania, Maria – kraść jej pieniędzy, a Judith – odmówić pomocy. Dziewczynę da się uratować, ale to nie pasowałoby do mocnej, dramatycznej kulminacji.

Świat, który pokazuje nam Volpe jest czarno-biały, chirurgicznie oddzielony od uczuć, empatii. Ale w przeciwieństwie do czołowych europejskich nihilistów – Michaela Haneke, Gaspara Noego, Larsa Von Triera czy wspomnianego już Seidla – jest tak samo nierzeczywisty i niewiarygodny jak świąteczne, tryskające szczęściem mozaiki w stylu „To właśnie miłość” czy „Listów do M.”. Jest w tym być może jakiś większy sens, bo przecież akcja „Ostatniego...” także rozgrywa się przecież w Wigilię.

Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)