"Parada serc" jest w top10 Netfliksa. Jak do tego doszło? Nie wiem
Twórcy "Parady serc" bez mrugnięcia okiem usiłują udowodnić, że z Warszawy do Krakowa szybkim motorem można przemieścić się w jakieś 20 minut, krakowski artysta-rzeźbiarz z ambicjami zarabia na życie nagrobnym liternictwem, a dziewczyna pilnująca psa szefowej w dużej komercyjnej stacji telewizyjnej w ciągu pół godziny awansuje na najwyższy stołek, po czym w ułamku sekundy go traci. Cytując klasyka: "jak do tego doszło – nie wiem".
Jeśli nie odstraszy was hasło "polska komedia romantyczna", nie wprawi w popłoch szereg sformułowań w stylu "żyjąca karierą warszawianka", "poznaje uroczego wdowca" to być może jeszcze nie widzieliście wszystkiego i zasłużyliście na to, co przygotowali autorzy "Parady serc".
Wszystko wskazuje na to, że ich zdaniem gusta polskich widzów niewiele się zmieniły od czasu premiery "Nigdy w życiu" i w dalszym ciągu jedyne, czego oczekujemy od filmu tego rodzaju, to piękne widoki, tęskne spojrzenia głównych bohaterów, optymistyczna, podnosząca na duchu muzyka, ekscentryczne zainteresowania postaci drugoplanowych i koniecznie jakiś zwierzak w tle. Kłopot w tym, że przez ostatnie niemal dwie dekady, polskie produkcje zwykle starały się już równać z międzynarodową czołówką, w której prym wiodły świetnie napisane scenariusze, soczyście naszkicowane postaci, intrygujące lokalizacje.
"Parada serc" cofa się w swoich ambicjach do epoki sprzed hitu na podstawie powieści Grocholi, która przez lata uznawana była za wykuty w skale pierwowzór niegłupiej, wciągającej komedii romantycznej dla każdego, z tym że made in Poland.
W filmie Filipa Zylbera mamy więc pogubioną życiowo warszawską karierowiczkę Magdę (Anna Próchniak), mieszkającą w apartamentowcu ze szkła i stali, z widokiem najwyraźniej na warszawski Manhattan, czyli okolice Ronda Daszyńskiego. Komu wydawało się, że mieszczą się tam tylko biura, może zostać zatem wyprowadzony z błędu. Dziewczyna ma zaplanowane absolutnie wszystko, ale nie bierze pod uwagę wielu zmiennych, od których zależy ostateczny sukces, na przykład samopoczucia jamnika szefowej, czy niewierności ukochanego.
W "Paradzie…" wszystko zmienia się jak w kalejdoskopie – dziewczyna obmyśla sprytny plan, jak odzyskać posadę, w ramach jego realizacji odwiedza Kraków "couchsurfingowo", angażuje się w organizację parady jamników, żeby przypodobać się dawnej zwierzchniczce, ale na tym etapie przecież już jej wcale nie zależy na pracy ani na powrocie do szybkiego życia w stolicy… i w sumie nie wiadomo, o co chodzi.
Twórcy zaczynają historię od zafałszowanego obrazu Warszawy i Krakowa, tych wielkich, miejskich karier, szybkich sukcesów i spektakularnych porażek, a potem płynnie przechodzą do kolejnych filmowych mitów, z którymi - jak się wydawało – już dawno się rozprawiliśmy. Na przykład płomiennego romansu (tu jest co najwyżej letni), akceptacji nowej partnerki ojca przez kilkuletniego syna (kompletnie naturalnie i bezproblemowo) czy przezwyciężania traumy z dzieciństwa.
Jedyne przeszkody, które napotykają na swej drodze główni bohaterowie, są doprawdy mocno udawane: szalona sąsiadka Irena czy ambitny były narzeczony to jednak postaci negatywne w sposób karykaturalnie, komiksowo wręcz przesadzony. Nie stanowią realnego zagrożenia, ale też nie przynoszą uśmiechu ani nie wzbudzają politowania. Politowanie, jeśli nie poczucie głębokiej żenady, wzbudzać może jedynie postać odtwarzana przez Piotra Roguckiego, i to bynajmniej nie dlatego, że została źle zagrana.
Jest coś fundamentalnie nieprawidłowego w tym, że Rogucki gra bohatera homoseksualnego, a jego nieheteronormatywność została zasygnalizowana na ekranie dwukrotnie: pierwszy raz przez rekwizyt w postaci ewidentnie kobiecej parasolki w kropki chroniącej od słońca, którą dostał do ręki, a drugi – przez rodzaj mrugnięcia do widza okiem rodem z imienin u cioci, gdy jego bohater dostaje szansę odjechania w siną dal z przystojnym motocyklistą włoskiego pochodzenia. Narysować tej postaci grubszą kreską już się naprawdę nie dało.
W życiu recenzenta bywają momenty, gdy naprawdę obdarza twórców polskich filmów sporym zaufaniem i wiarą w talent, motywację i dobre chęci. W przypadku "Parady serc" nawet jakby się bardzo chciało, twórcy skutecznie takie uczucia tłamszą powtarzalnością, ckliwym sentymentalizmem, a przede wszystkim szkodliwymi stereotypami, które niestety o wiele lat cofają dwudziestoletnie starania o jak najlepsze polskie kino. Oryginalne, świeże i ekscytujące.
Nasza ocena: 3/10
Słuchasz podcastów? Jeśli tak, spróbuj nowej produkcji WP Kultura o filmach, netfliksach, książkach i telewizji. "Clickbait. Podcast o popkulturze" dostępny jest na Spotify, w Google Podcasts oraz aplikacji Podcasty na iPhonach i iPadach. A co, jeśli nie słuchasz? Po prostu zacznij.