Pieśń o dawnej świetności
Łódź to miasto, które na przestrzeni ostatnich kilkudziesięciu lat przeszło ogromną przemianę. Niegdyś buzujące energią, zamożne centrum włókiennicze z ogromną społecznością żydowską. Dziś – choć wciąż drugie co do wielkości w Polsce – smutne, marnujące swój niepowtarzalny historyczny, kulturowy i architektoniczny kapitał, w letargu.
Jako warszawianka, która przez pięć lat jeździła tam na studia, nie mogłam się nadziwić: jak można mieć tyle kamienic (kamienice to chyba taka odwieczna tęsknota kogoś z miasta zabudowanego socjalistycznymi kolosami i kartonowymi blokami z lat 70tych) i pozwalać im tak niszczeć? Z wierzchu odnowiona Piotrkowska z bramami pełnymi pijaków. Znikające na moich oczach kolejne kwartały, zamurowywane kolejne okna. Ale czasami udawało się ocalić kawałek dawnej, potężnej Łodzi, znaleźć nowe zastosowanie dla pamiętających czasy swojej dawnej świetności budynków. Jednym z flagowych przekształceń miejskiej przestrzeni było zaadaptowanie budynków dawnej fabryki płócien Izraela Poznańskiego. Tak powstało jedno z większych w Europie Wschodniej centrów handlowo-rozrywkowych, dziś chluba rządzących Łodzią: Manufaktura.
Dla wielu te rudo-ceglaste, pięknie odnowione, budynki to tylko miejsce, w którym można wydać trochę grosza na ciuch lub gadżet, pójść do kina, wrzucić coś na ząb. Są jednak i tacy, którzy doskonale pamiętają poprzednie wcielenie tego kompleksu. To właśnie przypadek rodziny Furmańczyków, której kolejne pokolenia zarabiały na życie właśnie w dawnej tkalni przy Ogrodowej. Fabryka była nie tylko ich żywicielką, ale i mikro-soczewką, w której odbijała się przemiana rynku. Najpierw prywatna, potem znacjonalizowana, wreszcie nie dająca sobie rady na wolnym rynku. Opowieści osieroconej przez Fabrykę rodziny Furmańczyków słucha cierpliwie Marcin Latałło.
Reżyser towarzyszył swoim bohaterom przez kilka lat. Rozmawiał, podglądał, nasłuchiwał. Stymuowal, ale i pozwalał po prostu być. W ten sposób powstała wielopłaszczyznowa i wielowątkowa opowieść. O mieście Łodzi – niegdyś „ziemi obiecanej”, dziś z nostalgią spoglądającym w przeszłość, przykurzonym, w depresji. O nieporadności wychowanych przez system ludzi, dla których samodzielność z błogosławieństwa zamienia się w brzemię. O alkoholu, który wdziera się w życie nie tylko pijącego, ale i jego bliskich bez litości. O bylejakości ludzkich relacji. O minionych priorytetach. O marzeniach, które się nie spełnią.
Mimo że podszyty wątkiem przemiany, film Latałło pokazuje, że jednak świat nie zmienia się tak bardzo. Przynajmniej pewne rzeczy pozostają takie same: chroniczna pustość portfela, rządek pustych butelek po wódce, tendencja ludzi do narzekania, dziury w chodniku, najwidoczniej nienaprawialne. I majestatyczna sylwetka Manufaktury, która w snach marzy o latach dawnej świetności. A może to tylko marzenia babci Furmańczyk?