Playboy ratuje świat
Czy warto oglądać jeszcze jeszcze jeden komiks o superbohaterze w trykotach, który ratuje świat? Tak! Po pierwsze, Iron Man zamiast trykotów nosi złoto-tytanową zbroję. Po drugie, choć w filmie czuje się jego komiksowy rodowód, "Iron Man" raczej bawi się konwencją niż traktuje ją dosłownie.
Już sam główny bohater stworzył pod tym względem sporo możliwości. Bowiem Iron Man (czyli Człowiek z Żelaza) to alter ego Tony’ego Starka, genialnego wynalazcy i biznesmena-miliardera. Ale także zblazowanego playboya i wiecznego chłopca, który nawet na afgańskich pustkowiach nie rozstaje się z drinkiem. Stark zarabia krocie projektując broń dla armii USA. Niczego nie traktuje poważnie, a życie jest dla niego niekończącą się zabawą.
Odmieni go dopiero pobyt w niewoli. Ale też ta jego metamorfoza nie jest tak radykalna, jak to zazwyczaj bywa w przypadku komiksowych superbohaterów. Owszem, Stark będzie bronił słabszych i pokrzywdzonych. Owszem, będzie walczył ze złem. Lecz nie zmieni ani swoich nawyków, ani swojego luzackiego sposobu bycia.
Stark nie jest typowym superherosem. Bliżej mu raczej do Indiany Jonesa niż do Supermana czy Spider-Mana. To, że cało wychodzi z różnych tarapatów zawdzięcza nie supermocom, ale wyłącznie swojej inteligencji, pomysłowości i poczuciu humoru. Owszem może latać i bez szwanku wychodzi spod artyleryjskiego ostrzału, ale to zasługa jego stroju, tytanowo-złotej zbroi, którą sam zaprojektował, a w której wygląda jak krzyżówka Robocopa i Rocketeera.
Choć w filmie nie brakuje efektów komputerowych, nie został jednak przez nie zdominowany. Końcowy pojedynek Iron Mana z innym tytanowym herosem jest... bardzo efektowny, ale na szczęście nie został rozciągnięty ponad miarę (co też jest częstym grzechem filmowych komiksów). Reżyserowi udało się zachować bezpieczną równowagę pomiędzy stroną czysto wizualną a intrygą i bohaterami.
Podejrzewam, że duża w tym zasługa Roberta Downeya Jr. To nie jest aktor, który dałby się zepchnąć w cień przez efekty specjalne. Ma zbyt silną osobowość i zbyt duże poczucie humoru. To raczej on zdominował film, spychając w cień nawet efekty specjalne. Owszem jego tytanowo-złote alter ego jest bardzo efektowne, ale za każdym razem, kiedy Downey Jr. zakładał kostium, nie mogłam się doczekać, kiedy go zdejmie. Bo Tony Stark jest znacznie ciekawszy od Iron Mana.
Nie ma przy nim szans także Gwyneth Paltrow. Wyjątkowo drętwo wypada w roli „Pepper“ Potts, zaufanej asystentki Starka. A szkoda, bo wzajemne relacje tej pary to typowy przykład hollywoodzkiej wojny płci, przywodzący na myśl komedie z Katharine Hepburn i Spencerem Tracy. Stark i Potts cały czas dogryzają sobie nawzajem, ale wyczuwa się między nimi erotyczną fascynację. Niestety za każdym razem Downey Jr. kradnie Paltrow scenę, więc ich wzajemne utarczki słowne nie robią wrażenia. Bardziej już „iskrzy“ między Starkiem i jednym z jego robotów (który dla odmiany nie mówi nic) niż między Starkiem i Potts.
W komiksie Stark zostaje ranny i trafia do niewoli w Wietnamie. W filmie do tych dramatycznych wydarzeń dochodzi w Afganistanie, a Stark zostaje uwięziony przez talibów. Z nimi też stoczy swoje pierwsze walki jako Iron Man. Można ten wątek potraktować jako ironiczny przycinek do najnowszej historii. Wojna w Afganistanie i Iraku trwa już ponad pięć lat i końca jej nie widać. Czyżby tylko w komiksowych superbohaterach nadzieja?