#PolandSoWhite. Dlaczego polskie media lekceważą oscarowy „Moonlight”?
Światowa prasa nie ustaje w zachwytach nad afroamerykańskim dramatem „Moonlight” Barry’ego Jenkinsa, poetycką opowieścią o młodym mężczyźnie z getta Miami zmagającym się z własną tożsamością. Film zdobył Złoty Glob i ponad sto innych nagród, i pozostaje jednym z faworytów do tegorocznych Oscarów. W Polsce tymczasem panuje osobliwa zmowa milczenia wokół przełomowego dzieła. Czy przyczyną mogą być narastające w naszym kraju nastroje rasistowskie?
Kiedy 24 stycznia ogłoszono nominacje do Oscarów 2017, polskie serwisy informacyjne prześcigały się w publikowaniu newsów na temat spektakularnego sukcesu musicalu „La La Land”. To zupełnie zrozumiałe. Jednak ten dzień należał także do skromnego, niezależnego „Moonlight”, wyróżnionego aż ośmioma nominacjami. Tytuł filmu nie pojawił się jednak w żadnym nagłówku - czy to w kontekście pojedynku Dawida z Goliatem (wątek chętnie podejmowany przez zachodnią prasę), czy jakimkolwiek innym. Co więcej, na popularnych portalach film Jenkinsa często pomijano nie tylko w czołówkach newsów, ale i w późniejszych akapitach. Bywały też przypadki ewidentnych przekłamań, jakoby najwięcej nominacji zaraz po „La La Landzie” otrzymał „Manchester by the Sea” (w rzeczywistości nominowany w sześciu kategoriach).
Zasadniczo, poza peanami na cześć przebojowego musicalu - skądinąd naturalnymi, skupiano się na rekordzie Meryl Streep (20. nominacja) i na zdjęciu odium z Mela Gibsona, który wrócił do łask Hollywoodu za sprawą „Przełęczy ocalonych”. W obecnej „kulturze klików”, gdzie nad jakość tekstów przedkładana jest ilość odsłon, nie dziwi oczywiście przyciąganie czytelników nazwiskami-magnesami jak Streep czy Gibson albo „brat Bena Afflecka” - jak pisano o nominowanym za rolę w „Manchester by the Sea” Caseyu Afflecku.
W przypadku „Moonlight” nie chodzi wszakże wyłącznie o ignoranckie newsy, ale też o brak artykułów, opinii, analiz (na regularne recenzje jeszcze przyjdzie czas - film wchodzi na ekrany 17 lutego), medialnego szumu, jaki zwyczajowo towarzyszy fenomenom kultury.
Bagatelizowanie nie uszło uwadze dystrybutora. „Wierzymy, że Polacy to naród otwarty i ciekawy świata, zwłaszcza że tak długo był odizolowany od innych kultur. Dlatego z rosnącym zdziwieniem patrzymy na zjawisko , które zauważyliśmy, a mianowicie chodzi nam o marginalizowanie przez media filmu, który na całym świecie jest dostrzegany i zdobywa mnóstwo nagród. A przecież to media w dużej mierze kształtują obraz świata statystycznemu Polakowi”, pisze w otwartym liście prezes firmy Solopan, Jacek Szumlas. I dodaje: „Oscarowe newsy skupiły się tylko na informacji o filmie zrobionym przez establishment kultury białego człowieka. Czy taki stan rzeczy wynika z braku zainteresowania polskiego widza kulturą Afroamerykanów, czy może wciąż tkwimy za niewidzialną granicą komunistycznej mentalności strachu przed obcymi?”.
Oba pytania Szumlasa są zasadne, choć zbyt dużym uproszczeniem byłoby zrzucanie problemu ksenofobii jedynie na karb spuścizny po PRL-u. W ciągu całej swej historii Polska bywała krajem zróżnicowanym rasowo i religijnie, ale od powojnia jesteśmy narodem homogenicznym etnicznie. Należymy do państw o najniższym odsetku mniejszości. Małżeństwa mieszane stanowią u nas nawet nie procent, a promil ogółu. Jak wynika z badań Eurostatu, w żadnym innym kraju europejskim odsetek małżeństw zawieranych z cudzoziemcami nie jest tak niski. W dodatku obecnie tendencja jest spadkowa, z uwagi na resentymenty nacjonalistyczne oraz podsycaną przez rząd wrogość wobec imigrantów i innych kultur.
Nie jest natomiast tak, że polskiego widza z zasady te inne kultury, w tym afroamerykańska, nie intrygują. Wśród dziesięciu najbardziej oczekiwanych premier kinowych przez użytkowników Filmwebu na drugim miejscu znajdziemy właśnie „Moonlight”. Film Jenkinsa ustępuje jedynie „Loganowi”, nowej produkcji z uniwersum X-Men, a wyprzedza m.in. „Milczenie” Scorsesego czy tak komercyjne hity jak sequele „Pięćdziesięciu twarzy Greya”, „Johna Wicka”, „xXx” i „Trainspotting”.
Nie widzowie są tu zatem przeszkodą, a media kształtujące rzeczywistość nierzadko w skrzywiony sposób. Marginalizacja „Moonlight” pozostaje bowiem elementem większej układanki - wieloletniej wzgardy kulturą afroamerykańską w Polsce nie na poziomie odbiorcy, lecz nadawcy. Podłoże problemu jest więc prozaiczne: konsument kultury nie absorbuje danego zjawiska do momentu dowiedzenia się o nim. Co pozostaje szczególnie przykre w kontekście faktu, że kino afroamerykańskie nigdy nie miało się lepiej jak teraz.
Rozkwit kina Afroamerykanów dobitnie unaoczniają właśnie tegoroczne Oscary. Jednak o ile polskie portale ochoczo powielały newsy o osiągnięciu Meryl Streep, o tyle próżno było szukać informacji - wychodząc już poza aspekt samego „Moonlight” - o rekordowym roku dla ogółu czarnych filmowców. Kontrowersje wokół ubiegłorocznej akcji #OscarsSoWhite przyniosły zamierzony skutek. Progres równościowy jest rzeczywiście niesamowity.
Zróbmy więc medialny wyjątek i przyjrzyjmy się bliżej.
Barry Jenkins („Moonlight”) został pierwszy czarnym filmowcem z tripletem - nominowany jako reżyser, scenarzysta i producent.
Joi McMillon („Moonlight”) to pierwsza w dziejach nominacji czarna montażystka (i druga w tej kategorii osoba afroamerykańskiego pochodzenia - palmę pierwszeństwa dzierży Hugh A. Robertson nominowany w 1969 roku za „Nocnego kowboja”).
Bradford Young, operator „Nowego początku”, to pierwszy w historii Afroamerykanin nominowany za zdjęcia (i drugi czarny, po Brytyjczyku Remim Edesefarianie wyróżnionym w 1998 roku za „Elizabeth”).
Ava DuVernay („13th”) jest pierwszą czarną reżyserką nominowaną za film dokumentalny. Ponadto po raz pierwszy z pięciorga reżyserów nominowanych w kategorii dokumentu pełnometrażowego aż czworo jest czarnych.
Bez precedensu pozostaje sześć nominacji dla czarnych aktorów: Denzel Washington i Viola Davis za „Fences”, Mahershala Ali i Naomie Harris za „Moonlight”, Octavia Spencer za „Ukryte działania”, Ruth Negga za „Loving”. Również po raz pierwszy czarni wykonawcy zostali nominowani we wszystkich czterech kategoriach aktorskich, tudzież po raz pierwszy zdominowali jedną z kategorii (najlepsza aktorka drugoplanowa).
„Fences” przyniosły Violi Davis tytuł najczęściej nominowanej Afroamerykanki w historii - wcześniej aktorka była wyróżniana za role w „Służących” i „Wątpliwości”. Wśród aktorów prym wiedzie natomiast partner Davis z planu „Fences”, Denzel Washington, z siedmioma nominacjami na koncie (dwie, za „Chwałę” i „Dzień próby”, zamienił na statuetki).
Washington jest w tym roku nominowany także jako producent „Fences”, co prowadzi nas do kolejnego rekordu. Po raz pierwszy aż trzy filmy nominowane w głównej kategorii zostały wyprodukowane przez czarnych - obok Washingtona docenieni zostali Pharrell Williams („Ukryte działania”) i Kimberly Steward („Manchester by the Sea”).
W obliczu powyższych triumfów - jak również renomy Washingtona - nietrudno zrozumieć poirytowanych kinomanów, którzy w mediach społecznościowych wyrażają oburzenie, że „Fences” do tej pory nie znalazły polskiego dystrybutora. Podobnie jak „Loving” z nominowaną Ruth Neggą i wiele innych głośnych „czarnych” tytułów z ostatnich lat, jak m.in. „Chiraq” Spike’a Lee, „United Kingdom” Ammy Asante, „Beyond the Lights” Giny Prince-Bythewood, a nawet disneyowska „Queen of Katwe” Miry Nair.
Podobnie lekceważona na polskim rynku pozostaje literatura afroamerykańska. Jeżeli już coś się wydaje,* to przeważnie biografie gwiazd sportu i muzyki (choć na tłumaczenie „Lady Day śpiewa bluesa” współautorstwa samej Billie Holiday musieliśmy czekać, bagatela, sześćdziesiąt lat) lub rzeczy o dużym potencjale komercyjnym, jak nagrodzony Pulitzerem i zekranizowany przez Spielberga „Kolor purpury” Alice Walker.* Albo takie, które da się sprzedać jako „literaturę kobiecą”, jak kolejne powieści noblistki Toni Morrison. Niestety, w polskim przekładzie wciąż nie ukazały się te najlepsze nowe książki afroamerykańskie, jak np. wyróżniony National Book Award bestseller „Between the World and Me” Ta-Nehisiego Coatesa albo „Negroland” Margo Jefferson - obie błyskotliwie opisujące Amerykę ery Black Lives Matter.
Bogata kultura afroamerykańska czeka na odkrycie przez polskiego odbiorcę. Na nas, mediach, spoczywa odpowiedzialność, by mu to umożliwić.