Poliziotteschi: Gliniarze z makaronem. Włoskie kino policyjne lat 70.
Borewicz mógł mu najwyżej czyścić buty
Zabijaki z południa Europy dopiero stosunkowo niedawno doczekały się zasłużonego uznania. Jeden z nich, niezapomniany i niezniszczalny Tomás Milián, zaledwie parę dni temu świętował osiemdziesiąte drugie urodziny.
Łamali gnaty, rozbijali czaszki, mamrotali pod nosem barwne bluzgi, pili bez popitki, strzelali bez ostrzeżenia, przejeżdżali na czerwonym świetle, nie słuchali się mamy i jedli cukierki przed obiadem. Sam Harry Callahan niejednemu zasalutowałby swoim magnum. Ich owłosione łapska z łatwością rozłożyłyby nawet porucznika Borewicza. Dla gliniarzy z Półwyspu Apenińskiego rzymskie ulice były tak samo gorące jak nowojorskie miejskie piekło.
Autorzy dzieł i dziełek wpisujących się w popularny zwłaszcza w latach 70. ubiegłego wieku nurt poliziotteschi snuli bezkompromisowe, diablo brutalne i nasączone mało subtelną erotyką opowieści o twardych policjantach występujących przeciwko mafijnym układom, korupcji w ich własnych szeregach i przestępcom o rozbieganych oczkach. Kiedy zawodziło niedoskonałe prawo, brali sprawy we własne ręce.
Zabijaki z południa Europy dopiero stosunkowo niedawno doczekały się zasłużonego uznania. Jeden z nich, niezapomniany i niezniszczalny Tomás Milián, zaledwie parę dni temu świętował osiemdziesiąte drugie urodziny.