Polski James Bond z ogłoszenia w gazecie?
Agencja Wywiadu szuka na łódzkich uczelniach Jamesa Bonda. Robi to w dość niekonwencjonalny sposób, bo kandydaci do tajnej służby w Teheranie czy Bagdadzie są poszukiwani przez... ogłoszenie prasowe.
Specjaliści od wywiadu komentują: agencja ma problem, młodzi nie chcą być szpiegami.
Ogłoszenie zamieszczono w rubryce "praca". Czytamy w nim, że idealni kandydaci to absolwenci bądź studenci piątego roku nauk politycznych i społecznych, bezpieczeństwa narodowego, filologii orientalnej bądź międzynarodowych stosunków gospodarczych. Przyglądając się łódzkim uczelniom widać, że ogłoszenie ewidentnie jest skierowane do studentów Wydziału Stosunków Międzynarodowych Uniwersytetu Łódzkiego. Ale nie wszystkich. Kandydat musi się też legitymować nieskazitelną postawą moralną, obywatelską i patriotyczną, musi też być zdrowy psychicznie.
W sprawie ogłoszenia "Dziennik Łódzki" zadzwonił do Agencji Wywiadu. Tajemnicza postać, mężczyzna bez imienia, nazwiska oraz funkcji, zamiast rozmawiać o pracy w wywiadzie, proponuje... pogawędkę na temat pogody.
Ogłoszenie AW wzbudziło zainteresowanie specjalistów od służb specjalnych.
- Zamieszczając je agencja odchodzi od żelaznej zasady: nie przyjmujemy ludzi, którzy sami się do nas zgłaszają - komentuje Piotr Niemczyk, były szef Zarządu Wywiadu w Urzędzie Ochrony Państwa. - Taka zasada obowiązuje w większości agencji na świecie. Choć CIA niedawno zorganizowała otwarte spotkania na amerykańskich uczelniach, a izraelski Mosad dał ogłoszenie do prasy. W naszych warunkach anons AW jest eksperymentem, ale mnie nie dziwi. Metody aktywnego naboru nie działają najlepiej. Środowiska akademickie niechętnie współpracują, wykładowcy nie chcą typować nazwisk studentów, których wywiad mógłby rekrutować.
Marcin Wijatkowski, wykładowca z Wydziału Stosunków Międzynarodowych UŁ, dodaje: - Zdarza się na świecie, że wywiady dają ogłoszenia w gazetach. Robi tak na przykład brytyjski MI5, ostatnio poszukujący emerytek. Nie zdziwiłbym się jednak, gdyby nasza agencja rzeczywiście miała problem z rekrutacją. Służby specjalne mają dziś fatalny wizerunek. Po co się tam pchać, skoro mogą być z tego tylko kłopoty, skoro czyjeś nazwisko może potem padać w jakiś raportach - mówi Wijatkowski. - Sam nie spotkałem się z próbami rekrutacji na naszym wydziale, ale wiem, że ABW szukała kandydatów do pracy na wydziale prawa. Jeżeli ktoś pytałby o moich studentów, nie wiem jakbym się zachował. Z jednej strony to zachowanie propaństwowe. A z drugiej strony, czy mam prawo o kimś mówić, wpływać na jego los?
Jak wygląda rekrutacja osób, które zainteresowało ogłoszenie? Kandydat idzie pod wskazany adres, odbywa pierwszą rozmowę i... wychodzi ze spotkania z niczym. Potem długo nie dzieje się nic - przynajmniej z perspektywy kandydata. Jednak w tym czasie służby zaczynają "prześwietlać" człowieka. Dyskretnie wypytują kolegów ze studiów, sąsiadów. Jeżeli pierwsza weryfikacja wypadnie pomyślnie, potencjalnego agenta czeka seria testów. Podczas nich sprawdzane są predyspozycje psychiczne i zdrowotne.
Nieliczni przechodzą przez sito selekcji. Ci, którym się to uda, trafiają na szkolenie podstawowe. Trwa około roku. Fachowcy mówią, że w tym czasie można poznać najwyżej abecadło sztuki wywiadowczej. Potem następuje okres przygotowawczy. To około 3 lat. W tym czasie młodzi agenci znów są obserwowani. Przełożeni sprawdzają, czy radzą sobie ze stresem, czy potrafią trzymać język za zębami i na przykład nie chwalą się na Naszej-Klasie, czy nie są rozczarowani pracą. Zwłaszcza że w pierwszych latach praca dla wywiadu sprowadza się do papierkowej roboty w biurze w Warszawie. Na dodatek jest słabo płatna - ok. 2 tys. zł netto, niewiele więcej niż w policji.
Dopiero po kilku latach oficerowie wywiadu trafiają za granicę. Czasem pracują jawnie przy ambasadach, czasem o ich istnieniu nie wie nikt. Zarobki mocno idą w górę, ale tu o stawkach nikt już nie chce rozmawiać. Top Secret.