Pożytek z umierania

Jakiś czas temu medialną burzę wywołała informacja, że Marcin Koszałka kręci film o umieraniu znanego krakowskiego aktora, Jerzego Nowaka. Ponieważ ów młody reżyser i operator znany jest chociażby z wywołującego kontrowersje dokumentu o swojej rodzinie – „Takiego pięknego syna urodziłam” – posypały się zarzuty o niemoralność, cyniczne wykorzystywanie śmierci, szukanie skandalu za wszelką cenę itd. itp. Ale gotowy film skutecznie zamknie usta wszystkim prokuratorom.

Pożytek z umierania

28.05.2007 13:07

To nie on jest skandalem. Skandalem jest to, że musimy umrzeć. W „Istnieniu” Koszałka pokazał nie skłonności do sensacji, lecz swój takt i talent.

Może nawet szkoda, że nie jest to film choć trochę obrazoburczy. Nowak na początku przyznaje: „Zgodziłem się wystąpić w tym dokumencie dla sławy”. On, zawsze aktor drugiego planu, chciał wreszcie zagrać główną rolę. Choćby rolę samego siebie. Zachowuje się jednak przed kamerą bez jakiejkolwiek ostentacji. Wręcz się „normalizuje” i bierze, na przykład, ślub kościelny ze swoją długoletnią partnerką. Ponadto spaceruje, rozmawia z przyjaciółmi i znajomymi, gra w teatrze... A także załatwia formalności prawne, bo postawia, by po śmierci przekazano jego ciało studentom Akademii Medycznej.

I to jest najbardziej fascynujący wątek „Istnienia”. Rozpoczyna się on długą sekwencją preparowania zwłok. Sekwencją niemal surrealistyczną i fantasmagoryczną. Zdezorientowany widz zastanawia się, co mu tutaj pokazują. Czyżby fabrykę manekinów? Albo rekwizytów do filmów grozy?

Zmumifikowane, poskręcane ciała wyglądają jakby zeszły z obrazów Hieronima Boscha lub barokowych martwych natur. Groza śmierci kontra optymizm wiedzy. Nietrwała materia przetrwa jako preparat, pomoc naukowa dla przyszłych lekarzy przyszłych śmiertelników. I jako ślad na taśmie filmowej.

Nowak kilkakrotnie eksponuje do kamery swoje starcze ciało, dotknięte czasem i chorobami. Zdeformowany kalectwem jest… też nauczyciel anatomii, profesor Akademii, z entuzjazmem namawiający do zapisywania swych doczesnych resztek na cele naukowe. Śmierć, starość, choroba jako nieusuwalne (na razie?) etapy sztafety pokoleń. Ciągłość w skończoności.

Koszałka po raz kolejny dotyka polskich tabu. Spraw wstydliwych, o których lepiej nie mówić, które lepiej zasłonić nie wydobyć na światło dzienne. Przedtem była to rodzina – chora, nieszczęśliwa, bezradna, stłamszona, a zarazem pokryta grubą warstwą obłudy i zakłamania. Teraz jest to cielesność zakleszczona u nas między bezwstydem wulgarnych żartów i tłustych brzuchów tatuśków żłopiących piwo pod blokiem a katolicką opresją zwalczającą cielesność i traktującą ciało jako zło konieczne.

Koszałka jest bardzo zdolnym młodym lekarzem. Potrafi ciąć bez znieczulenia (także na własnym organizmie), ale umie też być łagodny i zdystansowany. Jego filmy mają walor, jeśli nie leczniczy, to na pewno terapeutyczny. Mówią nam, że nie tylko my smażymy się w rodzinnym piekle, że nie jesteśmy odosobnieni w swoim umieraniu. Nie wiem, jak Wam, ale mnie z tą świadomością łatwiej żyć. I może też łatwiej będzie umierać?

Spokój, wyciszenie, jakie emanują z filmu Koszałki widać jeszcze wyraźniej w konfrontacji z dokumentem, który prezentowano ostatnio na festiwalu Doc Review – „Mostem” Erica Steela. Twórcy tego dzieła nie mieli skrupułów. Dzień i noc czyhali z kamerą przy moście Golden Gate w San Francisco w oczekiwaniu na samobójców. Potem prześwietlili ich życie, przesłuchali ich znajomych i krewnych.

Śmierć w Stanach musi być widowiskiem, inaczej nie ma wartości. Ale oglądając „Most”, czujemy się kompletnie bezradni. Nic nie można zrobić, niczemu nie dało się zapobiec. Śmierć innych nie jest naszą śmiercią.

Tymczasem po „Istnieniu” Koszałki wiem też coś na temat własnego umierania. Wiem już, na przykład, że można przekazać swoje szczątki nauce. Zacząłem się zastanawiać nad tą opcją...

Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)