"Przeminęło z wiatrem". Filmowa Scarlett miała problem z całowaniem się na planie. Czemu? Kłopotów było dużo więcej
"Przeminęło z wiatrem", oparte na bestsellerowej powieści Margaret Mitchell ikoniczne dzieło filmowe, do dziś cieszy się wielką sympatią widzów. Oczywiście, co do tego, czy dobrze się zestarzało, zdania są podzielone, nie sposób jednak umniejszyć jego pozycji w światowej kinematografii.
Film swoją premierę miał w grudniu 1939 roku, polscy widzowie musieli na seans jednak długo poczekać – do naszych kin "Przeminęło z wiatrem" trafiło sześćdziesiąt lat temu, w styczniu 1963 roku. Produkcja zarobiła krocie, zgarnęła mnóstwo nagród (w tym osiem Oscarów!), a jej twórcy mogli wreszcie odetchnąć z ulgą. Marzyli o sukcesie, ale się go nie spodziewali – stale musieli się mierzyć z piętrzącymi się trudnościami czy problemami finansowymi, a także krytycznymi głosami z zewnątrz.
Panowała opinia, że "Przeminęło z wiatrem" jest książką, której nie da się dobrze zekranizować, cena za prawa do niej była niebotycznie wysoka i gdyby nie determinacja Davida O. Selznicka, producenta, film pewnie nigdy by nie powstał.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
"Przeminęło z wiatrem" i twórcze konflikty
Reżyserem "Przeminęło z wiatrem" miał zostać George Cukor. Błyskawicznie został jednak zwolniony. Powodu oficjalnie nie podano, ale mówiło się w kuluarach, że przyczyną była jego orientacja seksualna. Selznick miał uznać, że homoseksualny twórca nie zdoła odpowiednio wyreżyserować scen miłosnych między parą heteroseksualną – i pożegnał go bez wahania, ku niezadowoleniu części ekipy, w tym Vivien Leigh.
Cukora zastąpił Victor Fleming, ale i on nie utrzymał się na stołku. Przez jakiś czas musiał zastępować go Sam Wood, bo Fleming przechodził załamanie nerwowe i został wysłany na przymusowy urlop. Problem był też ze scenariuszem, nad którym pracowało aż kilkanaście osób – wśród nich znalazł się Francis Scott Fitzgerald, autor "Wielkiego Gatsby’ego". Jego zadanie polegało na usunięciu dłużyzn, sztywnych dialogów i podkręceniu tempa filmu. Ostatecznie usunięto go jednak z ekipy.
Aktorskie niesnaski
O roli Scarlett O’Hary marzyło wiele gwiazd, pod uwagę brano między innymi Bette Davis, Joan Crawford, Katherine Hepburn czy Olivię de Havilland. Ostatecznie wybór zawęził się do dwóch aktorek: Paulette Godard i Vivien Leigh. Mówiło się, że Godard została skreślona przez swój związek z Charliem Chaplinem – aby uniknąć kontrowersji, zdecydowano się ostatecznie na Leigh.
Nie wzbudziło to radości publiki, która uważała, że aktorka do roli zupełnie się nie nadaje (była w końcu Angielką!), nie pomógł nawet fakt, że swoje błogosławieństwo dała jej sama Mitchell. Dopiero po premierze widzowie spojrzeli na ten angaż przychylniejszym okiem.
Rolę Rhetta Butlera zaproponowano Gary’emu Cooperowi, ten jednak od razu ją odrzucił. Twierdził, że film będzie kompletną klapą, a potem, gdy dowiedział się, że zastąpi go Clark Gable, z radością czekał na porażkę swojego rywala. Gable, który angaż przyjął, również nie wypowiadał się o produkcji najlepiej. Twierdził, że filmu nie lubi, że jest zbyt kobiecy, a do granej przez siebie postaci nie żywił sympatii. Bał się też, że ckliwe sceny (zwłaszcza ta, w której ma uronić łzę) zniszczą jego "męski" wizerunek.
I chociaż ekranowa para poruszyła niejedno serce, a chemia między aktorami była doskonale widoczna, Leigh narzekała na sceny miłosne. Według niej całowanie Gable’a okazało się bardzo niekomfortowe, bo aktor miał sztuczne zęby i nieprzyjemny oddech.
Kultowa kwestia
"Frankly, my dear, I don’t give a damn" ("Szczerze mówiąc, moja droga, nic mnie to nie obchodzi") to chyba najsłynniejszy cytat z filmu. Selznick uparł się, że koniecznie powinien znaleźć się w scenariuszu, ale innego zdania była cenzura. Poszło oczywiście o słowo "damn", które wedle Kodeksu Haysa nie powinno zostać wypowiedziane przed kamerami. Nalegano, by kwestię zmienić i usunąć to jakże "kontrowersyjne" słowo. Krążyły nawet plotki, że na filmowców nałożono niemałą karę finansową za takie gorszące naruszenie dobrych obyczajów. Ostatecznie jednak Selznick dopiął swego, a zdanie wypowiadane przez Butlera do dziś uchodzi za jedno z najbardziej kultowych w historii kina.
Problemów nastręczyła też scena płonącej Atlanty, w której palono rozmaite makiety. Nie tylko kosztowała fortunę, ale i przyprawiła o histerię ludzi mieszkających niedaleko studia. Byli przekonani, że w budynku naprawdę wybuchł pożar i w panice, blokując linie telefoniczne, dzwonili, by wezwać straż pożarną.
Kwestie rasowe
Hattie McDaniel, grająca Mammy, jako pierwsza Afroamerykanka została nominowana do Oscara za rolę drugoplanową – i zdobyła statuetkę. Nie mogła jednak uczestniczyć w premierze swojego filmu w Atlancie, ponieważ zabraniały tego przepisy dotyczące segregacji rasowej. Ta informacja tak rozwścieczyła Gable’a, że sam również odwołał swój udział.
Zmienił zdanie dopiero, gdy sama McDaniel poprosiła go, by nie rezygnował z uczestnictwa w tym wydarzeniu. McDaniel musiała też stawić czoła nieprzychylnym komentarzom. Niektórzy Afroamerykanie zarzucali jej, że upokorzyła się i zagrała w "rasistowskim filmie". Aktorka odpowiedziała wówczas, że woli zarobić siedemset dolarów tygodniowo, grając pokojówkę, niż dostać siedem dolców za jeden dzień pracy jako służąca.
W najnowszym odcinku podcastu "Clickbait" rozmawiamy o "Wednesday", czyli najpopularniejszym serialu Netfliksa ostatnich tygodni, najlepszych (i najgorszych) filmach świątecznych oraz przeżywamy finał 2. sezonu "Białego Lotosu". Możesz nas słuchać na Spotify, w Google Podcasts, Open FM oraz aplikacji Podcasty na iPhonach i iPadach.