"Raport Pileckiego". Wielki bohater nie zasługuje na tak przeciętny film
Być może ciekawszy od filmu o samym Pileckim byłby dokument o tym, jak PiS kręcił od lat filmy o Pileckim. Pierwszy z nich - "Raport Pileckiego" - trafił wreszcie na ekrany i okazał się jedynie poprawną czytanką szkolną.
Zapewne główny problem z filmem o rotmistrzu Witoldzie Pileckim polegał na tym, że PiS chciał się tym filmem pochwalić. Czyli Bronisław Komorowski miał swojego żałosnego orła z czekolady, a za to my - prawdziwi patrioci - zrobimy film o Pileckim za blisko 40 mln zł. Co tam! My zrobimy dwa filmy o Pileckim (o tym drugim później).
Jak to jest, kiedy partia bierze się za edukację, wiemy choćby z wielkiego sukcesu "podręcznika" prof. Roszkowskiego do Historii i Teraźniejszości. A jak to jest kiedy partia bierze się za robienie filmu o bohaterze narodowym? Wielki projekt filmowy zapowiadali Jarosław Kaczyński, Piotr Gliński i Jarosław Sellin.
Problemy z reżyserem
Pierwsze przymiarki do "Raportu Pileckiego" rozpoczęto w 2017 r. Budżet: 36-38 milionów. Reżyseria: Leszek Wosiewicz. Produkcja: WFDiF przy wsparciu PISF, Polskiej Fundacji Narodowej i TVP. To miał być jeden ze sztandarowych projektów PiS w ramach nowej polityki historycznej.
Skończyło się w 2020 r. odsunięciem Wosiewicza od reżyserii, bowiem jego wizja miała rzekomo wywołać niezadowolenie zleceniodawców, którzy obejrzeli pierwszą, niedokończoną wersję w czasie specjalnej kolaudacji.
Film przejął Krzysztof Łukaszewicz, który w napisach końcowych przedstawiany jest jako reżyser z udziałem większościowym. Łukaszewicz miał film uratować: przepisać scenariusz, dokręcić nowe sceny oraz zająć się montażem tego, co już wcześniej nagrał Wosiewicz (w filmie miało zostać ok. 20 proc. poprzedniego filmu).
Przypomnijmy, że Wosiewicz zdążył np. postawić całą makietę obozu Auschwitz w Twierdzy Modlin. Kto wie, może kiedyś ujrzymy tzw. wersję reżyserską Wosiewicza? Zapowiadał on swego czasu wystąpienie na drogę sądową w obronie swojej wizji.
Efekt pracy "reżysera większościowego" możemy oglądać na ekranach. Wyszedł z tego - przykro mówić - film przeciętny, teatralny, momentami niestety nudny, nadający się raczej do poniedziałkowego Teatru TV. Nawet szkołom niespecjalnie bym go rekomendował, choć postać rotmistrza warta jest studiowania.
Pilecki bez życia
Przypomnijmy, że Witold Pilecki był polskim bohaterem, który uczestniczył w wojnie z bolszewikami w 1920 r., później w kampanii wrześniowej i konspiracji wojennej AK. Na ochotnika dał się pojmać Niemcom w łapance na Żoliborzu w 1940 r. i zamknąć w obozie Auschwitz, by zorientować się i opowiedzieć, co tam się dzieje. Założył też w Auschwitz ruch oporu Związek Organizacji Wojskowych.
Po ucieczce z obozu brał udział w powstaniu warszawskim. Walczył z gen. Andersem we Włoszech, jednak po wojnie wrócił do Polski. Aresztowany w 1947 r. przez UB, został skazany na śmierć w pokazowym procesie za szereg fikcyjnych przestępstw. Wyrok wykonano w maju 1948 r. w więzieniu przy ul. Rakowieckiej.
Wszyscy – historycy, politycy, artyści – podkreślają, że Pilecki zasługuje na opowieść o jego niezwykłym, bohaterskim życiu. Tymczasem twórcom "Raportu Pileckiego" udało się stworzyć film pozbawiony w dużej mierze życia i dramaturgii.
Pilecki (Przemysław Wyszyński) jest na ekranie nijaki. W czasie okupacji wraca do domu zniechęcony, jakby wracał z biura, odwiesza kapelusz i prochowiec w przedpokoju, siada zmęczony na kanapie w salonie. Patrzy w dal. Zaniepokojona żona (Paulina Chapko) chce wiedzieć, co się stało. - Nie musisz tego rozumieć - mówi z westchnieniem Pilecki. Widz też nie musi?
Raport Pileckiego - Zwiastun PL (Official Trailer)
Takich scen, pozbawionych napięcia, jest w tym filmie więcej. Bohaterowie, patrząc w dal, wygłaszają podniosłe sformułowania: "Jeszcze Polska nie zginęła", "Niech was Bóg strzeże", "Przekaż dzieciom, że tak trzeba było". Pilecki nie jest tu postacią z krwi i kości, raczej bohaterem z czytanki patriotycznej. Nie rozumiemy do końca jego motywacji. Czy poświęca życie, bo chce być naśladowcą Chrystusa, zaczytanym w mistykach chrześcijańskich?
Sztuczny i sterylny
Film ogląda się z dużej mierze jako inscenizację czy szereg następujących po sobie rekonstrukcji historycznych. W wielu momentach razi sztucznością, sterylnością i teatralnością. Niestety czasy mamy takie, że wojna z całą swoją brutalnością jest obecna na ekranach naszych telewizorów, laptopów i telefonów. Wszyscy widzieliśmy masakrę w Buczy i dramat Mariupola. Ciężko się więc wzruszyć widza pozbawioną autentyzmu scenką, choćby miała odtwarzać rzeź Woli. Te inscenizowane dłużyzny są od czasu do czasu przerywane naprawdę brutalnymi scenami, choćby wyrywania paznokci czy sadzania więźnia na nodze od stołka.
Narracja jest rwana i gdy już jakiś wątek zaczyna wciągać, zaraz jest ucięty. Auschwitz. Wileńszczyzna. Auschwitz. Okupacja. Więzienie UB. Auschwitz. Warszawa. Kresy. Raz po raz skaczemy z niemieckiego obozu do ubeckiego więzienia, gdzie Pilecki jest katowany, a chwilę później na Wileńszczyznę w 1930 r., by posłuchać tam białoruskiego śpiewu. Śpiew, owszem ładny, ale burzy napięcie. Widz nie ma czasu, by wejść w tę rozczłonkowaną opowieść i zacząć głęboko ją przeżywać.
W sumie wątek przesłuchania w ubeckim więzieniu, który jest osią filmu (Pilecki zeznaje i opowiada komunistycznym oprawcom całe swoje życie) jest tu najmocniejszy, chyba głównie za sprawą Mariusza Jakusa jako porucznika SB. Choć nawet rzucanego przez niego "kur.." i "ch…" nie są w stanie dodać napięcia płaskim scenom. Po jednej stronie mamy bowiem komuszego sadystę, a po drugiej postać szlachetnego i nieskazitelnego świętego, który nadstawia ubekowi drugi policzek.
Mało przekonująco wypada także wątek ówczesnego premiera Józefa Cyrankiewicza, który także był w czasie okupacji w Auschwitz. Scenariusz sugeruje, że PRL-owski premier nie chciał dopuścić, aby ktoś poza nim został bohaterem obozowego ruchu oporu. Mit ma być jeden - o odważnym komuniście. Czy dlatego Pilecki musiał zginąć? Niestety Cyrankiewicz (w tej roli Paweł Paprocki) jest tak samo mało przekonywujący jak Pilecki. Postawienie popiersia Lenina na jego biurku nie załatwia sprawy.
To oczywiście nie koniec walki polskiej kinematografii o sfilmowanie Pileckiego. Niedawno pojawiła się informacja, że ma powstać kolejny film o rotmistrzu, tym razem z budżetem… 227 mln zł, co uczyni go najdroższą produkcją w historii polskiej kinematografii. Ten drugi film ("Enemy of My Enemy") ma wyprodukować firma Iron Mask z amerykańskim kapitałem. Nie wiadomo, kto miałby film wyreżyserować ani kto miałby zagrać rolę główną.
Tak czy inaczej, możemy się wyśmiewać z orła z czekolady Bronisława Komorowskiego, ale przynajmniej był słodki i nie kosztował prawie 40 mln zł. "Raport Pileckiego" jest mocno mdły i nijaki, co w zestawieniu z postacią tak wielkiego bohatera samo w sobie jest zbrodnią.
Sebastian Łupak, dziennikarz Wirtualnej Polski
W najnowszym odcinku podcastu "Clickbait" wplątujemy się w "Ukrytą sieć", wracamy do szokującego procesu "Depp kontra Heard" oraz ponownie zasiadamy do kanapkowej uczty w "The Bear". Możesz nas słuchać na Spotify, w Google Podcasts, Open FM oraz aplikacji Podcasty na iPhonach i iPadach.