Reżyser, który stroni od polityki
Mikael Blomkvist (Daniel Craig)
, dziennikarz magazynu "Millenium", przegrywa proces z bohaterem jednego ze swoich artykułów. Pozbawiony pieniędzy przyjmuje ofertę wpływowego przedsiębiorcy, Henrika Vangera (Christopher Plummer)
, by przeprowadzić śledztwo w sprawie zaginięcia wnuczki jego brata. Sprawa jest o tyle nietypowa, że 16-letnia Hariett zaginęła (lub została zamordowana) 40 lat temu na należącej do Vangerów wyspie odciętej od świata, a jedynymi podejrzanymi są członkowie rodziny. Blomkvistowi pomaga Lisabeth Salander (Rooney Mara), nastroszona outsiderka, genialna hakerka i researcherka, a po godzinach nieprzystosowana, biseksualna punkówa żyjąca pod opieką sadystycznego kuratora sądowego.
Trudno sobie wyobrazić lepszego kandydata do zekranizowania mrocznych kryminałów Stiega Larssona. David Fincher swoją karierę zbudował przecież na przygnębiających i brutalnych filmach, w których pozbawieni nadziei bohaterowie musieli mierzyć się z okrucieństwem rzeczywistości ("Azyl", "Gra", "Fight Club", "Siedem", "Zodiak", w pewnym sensie nawet "Obcy 3"). Niestety, tym razem wizjonera pokonał profesjonalista i "Dziewczyna z tatuażem" to przede wszystkim dobrze skręcony kryminał.
Zawiłej intrydze podporządkowane są tu wszystkie elementy - wątki poboczne bezlitośnie pocięto, zmniejszono liczbę bohaterów (przez co dość łatwo domyślić się tożsamości mordercy), a całe tło społeczno-polityczne zminimalizowano do tego stopnia, że nieznającemu oryginału widzowi trudno byłoby się domyślić, iż Larsson był pisarzem lewicowym (jeżeli nie lewackim). Znacząco uproszczono też postać głównego bohatera - granego przez Craiga Blomkvista zredukowano do roli popychacza fabuły, człowieka bez właściwości, skrywającego się w cieniu charyzmatycznej Salander. Tę z kolei uprawdopodobniono - inaczej niż w książce, nie jest już realizacją feministycznych fantazji, a więcej w niej strachu i zagubienia, które świetnie uwypukla gra nieopatrzonej Mary.
Skupiona na śledztwie "Dziewczyna z tatuażem" jest filmem niezwykle intensywnym i pełnym napięcia. I, co ważne w tym gatunku, przejrzystym na tyle, by widz miał problem z rozszyfrowaniem zagadki, ale nie pogubił się w wątkach. Wielkie wrażenie, jak zwykle u Finchera, robią dynamiczny montaż i praca kamery, a posępny ton podkreśla przygaszona metaliczna kolorystyka i elektroniczna muzyka autorstwa Trenta Reznora i Atticusa Rossa (zdobywców Oskara za muzykę do poprzedniego filmu Finchera - "Social Network").
Niestety, rezygnacja z wątków pobocznych nie zawsze wychodzi "Dziewczynie…" na dobre. Scenariusz Stevena Zailliana ("Gangi Nowego Jorku", "American Gangster") pomija bowiem nie tylko niepotrzebne elementy (romans z Cecilią, wyjazd Anity, podróż do Australii…), ale i bardzo ważne w powieści tło. Pozbawiony go film jest efektowny, ale pusty. I zaskakująco zachowawczy. Owszem, Fincher odważnie pokazuje brutalną scenę gwałtu i zuchwałej zemsty Salander, ale w warstwie ideologicznej robi uniki. Nie przez przypadek książka nosiła tytuł "Mężczyźni, którzy nienawidzą kobiet" - była bowiem oskarżeniem wobec dominującej w naszym społeczeństwie patriarchalnej przemocy, tradycyjnej, seksualnej, ale także symbolicznej, polegającej na spychaniu kobiet na margines. Uciskana przez stworzony przez mężczyzn system Salander była nie tylko ofiarą, ale i drapieżcą, kobietą nauczoną, że mężczyźni chcą rządzić jej życiem nie warto więc im ufać i przestrzegać ustanowionych przez nich reguł - stąd jej zwichrowany system wartości i
ciągłe dążenie do niezależności. Ten antymęski wydźwięk w filmie Finchera jest niemal niesłyszalny. Owszem, drugi plan zaludniają odrażający mordercy i gwałciciele, ale na pierwszym rządzi Blomkvist w masce Daniela Craiga, typowego samca, byłego Jamesa Bonda, który, jak słusznie zauważyła Anna Tatarska, nawet w łóżku nie prezentuje swej nagości, pozwalając by czyniła to Salander.
Złagodzeniu uległ również rozliczeniowy ton "Mężczyzn, którzy nienawidzą kobiet". Larsson, jako Szwed, poruszał tematy drażniące jego rodaków. Wypominał im romans z faszyzmem, nadużycia służb specjalnych i opresyjność państwa opiekuńczego. Pochodzący z Denver w stanie Colorado Fincher z oczywistych powodów pomija te wątki - nie dostaje się ani Szwecji, ani szwedzkiemu socjalizmowi. Tę decyzję łatwo zrozumieć, ale spłyca ona film i sprawia problem twórcom kolejnych części. Opowiadają one bowiem przede wszystkim o porażce szwedzkiego modelu państwa (tom drugi) i jego rehabilitacji (tom trzeci).
"Dziewczyna z tatuażem" udowadnia, że Fincher należy do ścisłej hollywoodzkich czołówki. To wciągające, świetnie zrealizowane kino gatunku. Niestety, przypomina też prawdę, którą trzy lata temu uświadomił mi "Ciekawy przypadek Benjamina Buttona": że nawet Fincherowi zdarzają się filmy przeciętne. Ciekawe, ale nie zapadające w pamięć. Fascynujące i powierzchowne.