''Jego trema była zdumiewająca''
- W Aleksandrowie zetknąłem się ze szkolnym zespołem artystycznym. W jednej z kapliczek w kościele zrobiono scenę. Ksiądz Siuda, który wspaniale śpiewał, a za palenie papierosów golił nam głowy na glanc, potrzebował małego, lekkiego, łysego Chrystusika. Wsadzili mnie do kosza, nic nie kłamię, i przenieśli mnie z jednej kulisy w drugą. Ja pamiętam do tej pory szmer tamtej publiczności, a minęło prawie 50 lat. Mogę więc śmiało powiedzieć, że na teatralną scenę wniesiono mnie. Wcześniej chciałem zostać marynarzem lub lotnikiem –jak wszyscy. Te marzenia nie spełniły się. Od chwili, kiedy usłyszałem ten szmer, wiedziałem już, kim chcę być- zwierzał się Wilhelmi.
Ów podniecający szmer, oczekującej widowni w późniejszych latach okazał się jego największym wrogiem. Przez całą karierę Wilhelmiego zżerała trema.
- Kopał i gryzł przez 10 dni - wspomina reżyser Maciej Domański.* - Wtedy właśnie pił. Histeryzował i dochodził do wniosku, że w ogóle nie nadaje się do tego zawodu. To świadczyło o jego poziomie zaangażowania w to, co robi, oraz o odpowiedzialności zawodowej. To ciekawy rys jego charakteru, bo oznacza, że do samego końca, po wszystkich sukcesach, jako artysta ani trochę nie był bardziej pewny siebie. Jego trema była zdumiewająca. Bał się, że nie podoła.*