''On grał o życie''
Latami harował na swoją pozycję, w pełni świadom swoich niedostatków. Uchodził za pracoholika, bezwzględnie oczekującego od partnerów identycznego poświęcenia,często nie szczędząc im gorzkich słów.
Do dziś panuje przekonanie, że Wilhelmi był jednym z najbardziej utalentowanych artystów, jacy pojawili się na polskiej scenie, aktorem wręcz „biologicznym”.
Tak było od samego początku, kiedy przed egzaminami złamał łokieć. Do końca życia nie miał w pełni sprawnej ręki, co nie przeszkadzało mu na ogrywaniu jej w taki sposób, aby nikt nigdy się nie zorientował.
- Romek należał do aktorów wyjątkowej kategorii: pozbawionych predyspozycji intelektualnych. Wiedza o autorze, o roli, była mu kompletnie nieprzydatna. Potrzebował reżysera bardziej niż ktokolwiek inny. Nigdy przy tym, co było sympatyczne, nie udawał, że rozumie. Zwykle człowiek to ukrywa, on nie. Dlatego miał w sobie heroizm w pracy nad poważnym tekstem, gdy mnóstwo kolegów, nie zawsze mu chętnych, obserwowało go na scenie. Swoją słabość w tym względzie okazywał otwarcie wobec wszystkich. Wiedział, że i tak będzie lepszy, gdy postać zaleje swoją lawą, wypełni swoim temperamentem, swoją radością grania. Był zjawiskiem wyjątkowym - tak Wilhelmiego charakteryzował Kazimierz Kutz.
Podobnego zdania jest Henryk Talar.
- Nie interesowało go ciepłe miejsce w garderobie ani przyjście do teatru po to tylko, by odbębnić próbę czy zagrać przedstawienie. On grał o życie. Musiał mieć swoją glebę w partnerze, a nie wszystkim się tak samo chciało. Był niepokorny.
Reżyser Maciej Prus tłumaczył z kolei, że do dziś w środowisku niechęć do Wilhelmiego, mimo upływu lat, jest silna.