Mongolska gwiazdeczka filmowa
- Był entuzjastą życia. Wszystko robił ekstremalnie, zachłannie, bez samokontroli, ponad miarę i wbrew tak zwanemu zdrowemu rozsądkowi. Tak kochał i nienawidził, tak pracował, jadł, pił i palił, uprawiał sport, śmiał się i rozpaczał. Dziś myślę, że był wzruszający - wspomina w książce Rychcika aktorka Iwona Bielska.
Za Wilhelmim od zawsze ciągnęło się widmo alkoholizmu, choć przyjaciele oraz bliscy współpracownicy, dementują, jakoby aktor był uzależniony. Nie da się jednak ukryć, że wysokoprocentowe trunki nierozerwalnie towarzyszyły mu przez większość dorosłego życia.
Wielu dziś uważa, że plotki o jego nałogu były rozpowszechniane przez zazdrosnych, mniej utalentowanych kolegów.
- Ludziom nie bardzo składało się w głowie, że można chlać do piątej nad ranem, a o dziesiątej być na próbie w pełnej gotowości. Dzisiaj pamiętają o jego szaleństwach, bo efektowniej jest opowiadać wesołe anegdoty, aniżeli o jego rzetelności w codziennej pracy - wspominał z żalem reżyser Maciej Prus.
Nie było tajemnicą, że część środowiska wypowiadała się o nim z wyższością graniczącą z pogardą, drwiąc, że jest ograniczony i antyintelektualny. On sam przyjmował to z rezerwą i humorem, mawiając często: „Jestem mongolską gwiazdeczką filmową”.