Ryś
Zagubił się Ryszard Ochódzki vel Stanisław Tym w meandrach III (IV?) Rzeczpospolitej. Absurdalne przygody prezesa klubu sportowego "Tęcza" w filmie "Ryś" nie wywołują tak gromkich wybuchów śmiechu, jak awantury znane z komedii Stanisława Barei "Miś".
Klubowy stadion popadł w ruinę. Trener Jarząbek (Jerzy Turek) zrezygnował z posady i został listonoszem gdzieś na Suwalszczyźnie. Dobytkiem Ochódzkiego rządzi rezolutna miłośniczka wiśniówki Lusia Wafel (bardzo dobra kreacja Zofii Merle). Tylko prezes się nie zmienia. Nadal wpada w tarapaty oraz ramiona ponętnych kobiet. Z powodu długów Ochódzki zostaje posłem - przy znacznym udziale policji oraz litewskiej mafii, a następnie, decyzją vox populi, kandydatem na prezydenta.
W "Rysiu" wystąpiła plejada znanych aktorów. Dwie największe damy polskiej kinematografii Beata Tyszkiewicz i Grażyna Szapołowska sprzątając Pałac Kultury rozmawiają o trupach. Krystyna Janda alias Wiadro zmywa podłogę na poczcie. Jan Kobuszewski i Wiktor Zborowski wcielili się w ponurych wysłanników mafii, tworząc jeden z lepszych epizodów aktorskich w "Rysiu". Na koniec miłośnicy talentu wokalnego Marka Kondrata i kompozytorskiego Leszka Możdżera mogą wysłuchać kilkunastozwrotkowego "Hymnu fundacji Serce Chopina" (który znacznie przekracza długość napisów końcowych).
"Ryś" jest niestety filmem bardzo nierównym. Zdarzają się w nim prawdziwe perełki, choćby przemówienie posła Ochódzkiego w Sejmie czy niektóre aforyzmy. Tym w swoim dziele odnosi się do: telewizji, Kościoła, menedżerów, wicepremierów, policji, populistycznych partii politycznych, mafii rosyjskiej, mniejszości litewskiej, itd. Ponoć od przybytku głowa nie boli, ale od nadmiaru może się w niej co nieco poprzewracać, ze szkodą dla widzów.