Ryś jest zły, bardzo zły

Polska kinematografia może pochwalić się kilkudziesięcioma naprawdę dobrymi filmami. Gdy poddamy je bliższej analizie, można łatwo zauważyć, że większość z nich powstawała w czasach, kiedy większości z nas nie było jeszcze na świecie. W szczególności mówię tutaj o jednym gatunku filmowym, o komedii, gdyż nie chce uogólniać całego rodzimego kina. Jak dla mnie ostatnią dobrą komedią, która pozostanie w mej pamięci jest „Kiler” z 1997 roku. Od tamtego czasu, nie było większych przebłysków, chociaż twórcy stają na rzęsach, żeby dogodzić przeciętnemu widzowi.

23.07.2008 11:29

Każdy z nas zna te tytułu: „Nie lubię poniedziałku”, „Rejs” czy „Seksmisja”. Zostały one okrzyknięte kultowymi i chyba większość zgadza się z tą opinią. Do panteonu polskich komedii musimy zaliczyć jeszcze jeden film z 1981 roku, uwielbiany „Miś”.

Jest to wyśmienita satyra na czasy PRL-u, która pomimo tylu przebarwień i ciętego humoru, do dziś bije rekordy popularności. Dziesięć lat później światło dzienne ujrzały „Rozmowy kontrolowane”. Dziś, po upływie wielu lat, na nasze ekrany powraca Prezes Ryszard Ochódzki, pod tytułem, nawiązującym do pierwowzoru z lat osiemdziesiątych, po prostu „Ryś”.

W roli głównej mogła zostać obsadzona tylko jedna osoba, która od podszewki zna postać Ryszarda. Wielki, łysy człowiek – Stanisław Tym, który jednocześnie jest reżyserem i scenarzystą filmu. Muzykę stworzył Piotr Rubik. Obok Tyma genialne kreacje stworzyli: Zofia Merle (Maria Wafel), Krzysztof Kowalewski (Zygmunt Molibden) czy Krzysztof Globisz (Ksiądz Puter).

Należy zwrócić uwagę na niewielką rólkę świętej pamięci Krystyny Feldman, dla której „Ryś” był ostatnim filmem, w jakim zagrała. W tle możemy spotkać jeszcze wielu znakomitych aktorów jak Szyc, Turek, Rewiński, Stenka, Przybylska czy Konrad, jednak jak to często bywa wielkie nazwiska filmu dobrym nie czynią, czego najlepszym przykładem jest opisywany obraz.

Ryszard Ochódzki – Prezes tonącego w długach Klubu Sportowego Tęcza, żyje na ciągłych kombinacjach, krótko mówiąc - jest, bo jest. Pewnego dnia odwiedza go mafia, która informuje, że wykupiła jego długi i ma dziesięć dni na spłacenie dość pokaźnej sumy, dwóch milionów euro. Tak naprawdę to oprawcy się troszeczkę pomylili w osobach, jednak słowo się rzekło i biedny Pan Prezes nie ma wyjścia… jak tylko szukać pieniędzy. Postanawia, za radą ciągle pijanej Marii Wafel, sprzedać dość spory kawałek ziemi, zakupiony w bardzo odległych czasach. Znajduje szefa pewnego banku, który po wielu kombinacjach, obdarowuje Rysia sumą dziewięciu milionów złotych.

Wyposażony w tak gruby portfel, nie przypuszcza jak bardzo skomplikuje mu to życie. Przymusowe ukrycie pieniędzy w domu starego przyjaciela Zygmunta Molibdena (Kowalewski), przysparza mu nowych doświadczeń, a jednocześnie ogromnych problemów. Przez swoją wielojęzyczność, zostaje posłem na sejm, reprezentując mniejszość litewską, a każdy wie, że praca w rządzie to duże przywileje. Pewnego dnia, jedno przemówienie w sejmie sprawia, że nasz poseł, niesiony przez tłum zwolenników, zostaje kandydatem na prezydenta Rzeczpospolitej Polskiej i dopiero teraz zaczynają się kłopoty.

Film trwa prawie dwie i pół godziny, a ja miałem ochotę na końcowe litery już po upływie dwudziestu, jednak zacisnąłem zęby i jakoś dałem radę. Dawno żaden z oglądanych filmów, mnie tak nie zmęczył jak „Ryś”. Widziałem między innymi: „Dlaczego nie”, „Świadka koronnego” i „Testosteron”, których poziomy były różne, ale w tym przypadku jest taki niski, że ciężko mi go z czymś innym porównać. Brak mi słów żeby dosłownie opisać tandetność, płytkość lub beznadziejność czegoś, co miało być kultowym obrazem. Sytuacje nie są wcale śmieszne, ale wręcz żałosne, gra słów powinna rozbawiać, jednak bardzo jej daleko do takiego efektu.

Niektóre sceny, jak satyra z telewizji czy pusta sala sejmowa, częściowo nawiązują do obecnych czasów, jednak to stanowczo za mało. Często pojawiają się wydarzenia niewynikające kolejno jedne po drugim, takie wyrwane z kontekstu, wplecione w film, przez co doprowadzają do chaosu na ekranie.

Po godzinie oglądania, zacząłem się zastanawiać czy jestem za głupi na zrozumienie metafor niesionych przez ten film, czy po prostu tak kiepski jest ten obraz. Bardziej obstaje przy tym drugim stwierdzeniu, jednak o gustach się nie dyskutuje i może jakiś widz znajdzie coś wartościowego dla siebie. Dla mnie „Ryś” stał się idealnym środkiem nasennym, działającym niestety już po paru minutach.

Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)