Mandaryn.Sfinks
Warmiński nie reagował, ale sam też ulegał licznym fascynacjom. Jego żona była jednak znacznie mniej niż on tolerancyjna. Skutków gniewu dyrektorowej boleśnie doświadczyły Grażyna Barszczewska i Monika Dzienisiewicz, zmuszone do odejścia z teatru. Plotka oskarżała też panią Aleksandrę o załatwienie Monice Dzienisiewicz wilczego biletu – nieformalnego zakazu pracy w teatrze. Pogłoski były bezlitosne, ale czy mówiły prawdę? W opinii wielu kolegów i koleżanek z teatralnej sceny Aleksandra Śląska była wrażliwą, subtelną kobietą. Wytworna, elegancka i dystyngowana, sposobem bycia i zachowania przypominała przedwojenne wielkie aktorki.
- Mimo że była wielką damą, była też bezpośrednia i dowcipna, często "gotowała się" na scenie. Była wierząca, ale także przesądna. Przed wyjściem na scenę najpierw robiła znak krzyża, a potem pukała w niemalowane. Ciągle odpukiwała – wspominała Barbara Bursztynowicz.
Potrafiła też wszystkich zaskoczyć. Jak wtedy, gdy Marek Koterski specjalnie dla niej napisał rolę w swym filmie "Dom wariatów", a ona, już po próbach, wycofała się zaledwie trzy dni przed rozpoczęciem zdjęć. By zająć się mężem, który właśnie złamał rękę... Janusz Warmiński też był lubiany i podziwiany.
Dramaturg Jerzy Sito pisał o nim: - Niespieszny, powściągliwy, człowiek wielkiego smaku, wielkiej kultury i wiedzy. Chińczyk. Mandaryn. Sfinks. Ważył słowa i sądy, ostrożny w swoich decyzjach, wyrozumiały.
A aktor Witold Sadowy wspominał:
- Małomówny, zamknięty w sobie, często milczący i uśmiechający się tajemniczo. Sprawiał wrażenie człowieka słabego i nieśmiałego. Były to jednak pozory. Kiedy trzeba było podjąć ważną decyzję, bez wahania podejmował ją. W trudnych chwilach zawsze można było na Niego liczyć.