Pił przez pierwszą żonę? Wszyscy oskarżali ją o alkoholizm Zapasiewicza. On nawet nie wspomniał jej imienia w biografii...
Była połowa lat 60, Zbigniew Zapasiewicz niedawno skończył 30 lat i czuł, że zaraz się udusi. Zawodowo szło mu dobrze. Ba! Nawet bardzo dobrze. Siedem lat spędzonych w warszawskim Teatrze Współczesnym u Erwina Axera było jak druga akademia teatralna. Był gotowy, by iść – biec! – dalej, tyle że…
"Erwin bardzo długo pracował nad przedstawieniami. Miał ogromne powodzenie, więc nie było pośpiechu. Jeśli ktoś nie grał w jakiejś sztuce, mógł mieć pół roku wolne, tylko próby. Wiedziałem, że w innych teatrach wszystko dzieje się szybciej, byłem niecierpliwy" – wspominał pan Zbigniew.
W Polskim Radiu, w przerwie jakiegoś słuchowiska, spotkał w toalecie Andrzeja Szczepkowskiego, dopiero co mianowanego na stanowisko dyrektora Teatru Dramatycznego. "Nie szukacie kogoś?" – zagaił. Szukali. W Dramatycznym wystartował nieźle, z prób biegał na nagrania do Teatru Telewizji. Czasu miał mało, czyli w sam raz – bo wcale nie chciał mieć więcej. Zdobywał popularność i miał ją gdzieś, bo dla niego liczył się teatr i tylko teatr. Ale nagle ważne stało się jeszcze coś. W nowym zespole spotkał kogoś, kto cierpiał na podobną gorączkę, z kim mógł dzielić brak prywatnego życia.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Krystyna Maciejewska była od niego rok starsza, podobnie jak on poturbowana po wojnie. Oboje pochodzili z dobrych domów, on z inteligenckiego domu Kreczmarów, ona – z bogatej rodziny przemysłowców. "Mama była rozpuszczonym dzieckiem burżuazji, zamożnej bardzo" – mówiła Maciejewska w jednym z wywiadów. W powstaniu wszystko się skończyło. "Ojciec zginął. W pół roku później umarł mój brat. Matka ciężko zachorowała i się skończyło moje wszystko. Wszystko zaczynałam… Okazało się, że ludzie nie bardzo lubią sierotki. I mimo że ta rodzina mamy była dość duża, nikt nie palił się do tego, żeby się mną zająć" – dodawała.
U Zapasiewicza inaczej – rodzina była bardzo zżyta, szczególnie ta ze strony matki, owdowiałej nauczycielki matematyki. Tata pana Zbigniewa zmarł w 1937 r. na zapalenie płuc, gdy chłopiec miał niecałe trzy lata. "Nie wiem, w jakim stopniu wpłynęła na mnie śmierć ojca, ale wpłynąć musiała" – zastanawiał się. "Wiedziałem, że jestem pół-sierotką, ale bez poczucia osamotnienia".
W przeciwieństwie do Maciejewskiej – ponoć małej piekielnicy – on dzieckiem był bardzo grzecznym. "Moja mama" – wspominał – "była osobą niesłychanie ostrożną, pasywną. Usiłowała mnie wychować w straszliwej pokorze wobec świata. Świat był według niej czymś, czemu należało się podporządkować. Znalazłem się jako dojrzewający chłopiec na granicy prawie chorobliwego kompleksu nieśmiałości. Straszne bałem się zbiorowości, zabierania głosu". Krystyna – wręcz odwrotnie. W powstaniu, które przesiedziała w piwnicy, to ona była tą, która pocieszała i zabawiała innych. Przestraszonym dzieciom aranżowała teatrzyki, wystawiła nawet "Jasia i Małgosię". Później, gdy po wojnie trafiła do gimnazjum, uczący tam ksiądz żartował, że mogłaby pójść do klasztoru, "bo te zakonnice są takie ponure, ktoś wesoły powinien tam iść".
Naukę skończyła z wyróżnieniem. Z polskiego była tak świetna, że na wszelkie studia polonistyczne dostała otwartą kartę. "Mogłam iść na polonistykę, na dziennikarstwo i na coś tam, ale ja się uparłam na szkołę teatralną, już tak…". Studiowali w podobnym czasie, on warszawską PWST ukończył w 1956 r., ona, w Krakowie, w 1957. Po dyplomie od razu czekały na nich angaże. Ona dostała pracę w Częstochowie, potem w prestiżowym Starym Teatrze w Krakowie, on – w Warszawie. Spotkali się na scenie teatru Dramatycznego w 1968 r. w "Kronikach królewskich". Zaiskrzyło. Pobrali się właściwie od razu i niemal natychmiast zaczęły się problemy.
Kłopoty w raju
Rytm życia obojga wyznaczały próby, spektakle i nagrania, no i kolejne wieczory w SPATiF-ie. "Niby mówiliśmy sobie po przedstawieniu: »Słuchajcie, dziś idziemy do domu«. I w tym momencie pojawiała się myśl: a nuż dzisiaj wydarzy się coś w tym SPATiF-ie i nie będę świadkiem tego, że się na przykład Słonimski pokłóci z Minkiewiczem. To decydowaliśmy, że jednak wpadniemy" – wspominał Zapasiewicz. Tutaj, w alkoholowych oparach, unosił się pozór wolności. "Środowisko teatralne i filmowe było bardzo zintegrowane, mieliśmy potrzebę wspólnej zabawy, cieszyło nas, że się spotykamy wieczorem, plotkujemy. Ten legendarny SPATiF to było, oczywiście, miejsce, w którym się piło alkohol. Ale też miejsce, gdzie się przychodziło, bo tam siedzieli: Słonimski, Stryjkowski, Wohl, Kreczmar, Konwicki...".
Wódeczka należała do dobrego tonu, nawet gdy zaczynała już poważnie temu dobremu tonowi zagrażać. W połowie lat 70. nawet najbardziej zadeklarowani wielbiciele nie mogli już nie dostrzegać, że Zapasiewicz ma prawdziwy problem z alkoholem. A że niełatwo obwinić o taki stan rzeczy lubianego i szanowanego aktora, winien musiał być ktoś inny. Jego żona. "To nie tylko nie był udany związek. To właśnie przy Maciejewskiej zaczęły się problemy Zbyszka z nadużywaniem alkoholu. To pierwsza żona wciągnęła go w zgubny nałóg, który zaważył na całym jego późniejszym życiu już w formie groźnej i wyniszczającej choroby alkoholowej" – referował anonimowy informator w tygodniku "Na Żywo".
Nałogami usiłował coś w sobie wyzwolić, coś wypełnić. Przyznawał, że ma skłonność do uzależnień. "Zaczęło się niewinnie, jak zawsze" – wspominał. "Przez jakiś czas, mam wrażenie, to doświadczenie coś we mnie otwierało, ono mnie rozluźniało – towarzysko, wobec ludzi, ale również i zawodowo. Dało mi jakąś większą wrażliwość, było mi łatwej poruszyć się emocjonalnie, jakoś mi to pomagało. Potem zaczęło być groźnie. W końcówce lat 70. to już była choroba".
Z jego nałogiem zmagał się już jednak ktoś inny. Małżeństwo z Krystyną Maciejewską rozpadło się po trzech latach tak samo burzliwie, jak się zaczęło. Druga żona pana Zbigniewa, również poznana na scenie, aktorka Iwona Słoczyńska, najpierw tolerowała jego romans z alkoholem, potem usiłowała zwalczyć chorobę. Rzuciła łódzkie sceny i przeniosła się do Warszawy, gdzie znalazła sobie miejsce obok męża w zespole Dramatycznego.
Mimo wszystko byli zgodnym małżeństwem, przez 10 lat razem pokłócili się ponoć tylko raz. Było tylko jedno "ale" – na deskach Dramatycznego cały czas występowała również i Maciejewska, dalej ponoć mająca na Zapasiewicza zgubny wpływ. Na trudne kontakty z pierwszą żoną narzekała też Olga Sawicka, kolejna już (i ostatnia) małżonka aktora, która 10 lat później znalazła się w tym samym teatrze w podobnie problematycznym trójkącie. "Olga wiedziała o złym wpływie pierwszej żony na Zbyszka. Irytowało ją to, sama każdego dnia walczyła z jego alkoholizmem. Wszyscy troje grywali w tych samych przedstawieniach. Atmosfera bywała tak napięta, że można ją było kroić nożem" – wyczytać można było w "Na Żywo".
To właśnie szczęśliwemu związkowi z 27 lat młodszą Sawicką Zapasiewicz zawdzięczał wyjście z nałogu. "Udało mi się wreszcie zbudować tę sferę pozateatralną, prywatną. Było po co ją budować" – pisał w autobiografii, dyskretnie jak zwykle. Nazwiska pierwszej żony nie znajdziemy w niej na żadnej stronie. Nie wspomniał o niej ani razu.