"Dynastia" – historia wzlotu i upadku kultowej produkcji
Gdy emitowano kolejne odcinki, ulice pustoszały. Choć dla Polaków "Dynastia" była czymś innym niż dla Amerykanów, inne było jej znaczenie i odbiór, my również daliśmy się porwać operowej estetyce, blichtrowi czy fabule pełnej nieoczekiwanych zwrotów akcji. I my, podobnie jak Amerykanie, zauważyliśmy, że to, co zaczynało jako ambitna opowieść o rodzinnych konfliktach, władzy i pieniądzach, z czasem zmieniło się w telewizyjny pokaz tandety.
Esther Shapiro była doświadczoną scenarzystką i producentką. Na początku swojej kariery pracowała jako konsultantka fabularna przy serialu "Love Story". Jej kreatywność szybko dostrzegło szefostwo stacji ABC. W latach 70. nie miała czasu na nudę.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Rekordziści. Te filmy zarobiły najwięcej, kwoty przyprawiają o zawrót głowy
Richard Shapiro, podobnie jak jego żona Esther, był człowiekiem utalentowanym i bardzo zajętym. Zajmował się głównie pisaniem scenariuszy. Jednym z jego ważniejszych dokonań jest miniserial "Powrót do Edenu", swego czasu w Polsce szalenie popularny. Pod koniec lat 70. państwo Shapiro wpadli na kolejny pomysł, a zainspirował ich kryzys naftowy z 1979 roku.
Zamierzali stworzyć serial, który w rankingach oglądalności dogoniłby królującą wówczas produkcję CBS "Dallas", jednak Esther chciała stworzyć coś, co wykraczałoby poza surowy realizm czy fabuły skoncentrowane na biznesie. Jej ambicją było stworzenie "amerykańskiej fantazji" – efektownego, eskapistycznego dramatu, którego bohaterami byliby ludzie obłędnie bogaci. Miał to być spektakl przepychu: piękne wnętrza, efektowne stroje, blask biżuterii. Żadnych kowbojski kapeluszy jak w "Dallas".
Esther i Richard przedstawili pomysł producentowi Aaronowi Spellingowi, który już wtedy miał na koncie niezliczone telewizyjne hity i uchodził w branży za prawdziwego giganta. Państwo Shapiro zaprezentowali mu ambitną amerykańską sagę rodzinną osadzoną na tle przemysłu naftowego – intrygi niczym w "Ja, Klaudiusz", tyle że na tle Gór Skalistych. Tytuł roboczy brzmiał "Ropa". Spelling dostrzegł potencjał. Dał zielone światło, a prace nad scenariuszem ruszyły pełną parą.
Początek
W styczniu 1981 wyemitowano odcinek pilotowy, trwający ponad dwie godziny. Postaci, główne wątki i konflikty zostały umiejętnie nakreślone. Estetykę można było określić jako "dyskretny luksus". Serial nosił tytuł "Dynastia" – już to wskazywało, że będzie tu coś więcej niż biznes naftowy.
Protagonistą, jednocześnie głową rodziny Carringtonów, był Blake, grany przez Johna Forsythe’a. Na początku serialu poślubił swoją dawną sekretarkę, Krystle (w tej roli Linda Evans), która miała być w "Dynastii" kompasem moralnym – tu scenarzyści byli konsekwentni na przestrzeni sezonów. Pojawił się syn Blake’a, Steven (Al Corley) – Carrington z nazwiska, ale nie tak twardy jak ojciec, pozbawiony genu biznesowej bezwzględności.
W przeciwieństwie do Fallon – "córeczki tatusia", która ewidentnie miała głowę do interesów, ale za to praktycznie nie miała prawa głosu. Chcąc zamanifestować swoją niezależność, uwodziła kolejnych mężczyzn, łącznie z szoferem. Początkowo to właśnie Fallon (Pamela Sue Martin) miała być "czarnym charakterem" – rozpieszczoną córką, skrajną egoistką, okrutną wobec zakochanego w niej mężczyzny i wobec macochy, która ma jak najlepsze intencje.
Aby zrozumieć znaczenie jednego z głównych wątków serialu, warto spojrzeć wstecz, na Amerykę początku lat 80. Kilka dni po premierze "Dynastii", Ronald Reagan – kandydat Partii Republikańskiej – został zaprzysiężony na prezydenta Stanów Zjednoczonych. Społeczeństwo było konserwatywne, a telewizja już od paru dekad próbowała promować liberalne wartości, odnosząc mniejsze lub większe sukcesy.
Twórcy "Dynastii" chcieli zaproponować prawdziwą rewolucję – pokazać geja nie jako karykaturalną postać z sitcomu, ale człowieka mierzącego się z konfliktem wewnętrznym, pragnącego odnaleźć swoją drogę, szukającego akceptacji i zrozumienia u swojego ojca. Takim bohaterem miał być Steven Carrington, a jego trudna relacja z ojcem – konserwatywnym i pełnym uprzedzeń (jak i ówczesne społeczeństwo) to fabularny fundament pierwszego sezonu "Dynastii". Właśnie tu po raz pierwszy w historii telewizji padło słowo "homofobia".
Ku rozczarowaniu Spellinga, decydentów ABC i państwa Shapiro, w pierwszym roku emisji nie udało się dogonić "Dallas". Było gorzej, niż się spodziewano. Esther i Richard mieli jednak pomysł na zwiększenie oglądalności w kolejnym sezonie. Musieli jednak znaleźć odpowiednią aktorkę, która sprostałaby niezwykle wymagającej roli.
Anatomia upadku
"Dynastia" zdobyła wiele nagród, łącznie ze Złotymi Globami w kategoriach aktorskich i dla najlepszego serialu dramatycznego. Zaproszenia do występów gościnnych przyjęła plejada gwiazd, na czele z Rockiem Hudsonem. Powstał spin-off zatytułowany "Dynastia Colbych" z Charltonem Hestonem i Barbarą Stanwyck. Dlaczego więc serial Esther i Richarda Shapiro stał się synonimem kiczu?
Pomysł wyjściowy był rzeczywiście ambitny. I tak, pierwszy sezon "Dynastii" to wątki przełomowe, ważne i dobrze napisane, ale całość wydawała się pozbawiona "tego czegoś". Dynamiki? Energii? "Pazura"? To wszystko wniosła Joan Collins i było znakomicie. Problemy zaczęły się mniej więcej w połowie drugiego sezonu, kiedy decydenci ABC, zmartwieni reakcją widzów na wątek homoseksualny, kazali scenarzystom "wyleczyć Stevena".
Powiedzieć, że Esther była niezadowolona, to tak, jakby nic nie powiedzieć. Jednak cóż było robić... Żeby wyglądało to choć trochę wiarygodnie, wprowadzono Sammy Jo, graną przez Heather Locklear. Panna Locklear, zwłaszcza w obcisłych jeansowych shortach, wyglądała jak mała kusicielka, na którą nie było mocnych. Uwiodła i Stevena. Ale z młodym Carringtonem było więcej kłopotów. Al Corley, zniesmaczony tym, że serial przestał być manifestem tolerancji, postanowił odejść. Rolę dostał Jack Coleman, a zmianę wytłumaczono... wypadkiem Stevena i operacją plastyczną. To jeden z pierwszych przykładów odsuwania się od realizmu w stronę uproszczeń i przesadnego dramatyzmu.
Walcząc o wzrost oglądalności, scenarzyści wymyślali kolejne wątki – zagmatwane i oderwane od rzeczywistości. Nagle zaczęły pojawiać się ukrywane przez lata kolejne dzieci (porwany w niemowlęctwie syn Blake’a i Alexis czy oddana pod opiekę krewnych najmłodsza córka), sobowtóry, dawni wrogowie.
Szczyty absurdu
Prawdziwy kryzys zaczął się w piątym sezonie. Był to pierwszy sezon bez Pameli Sue Martin – odtwórczyni roli Fallon, absolutnie znakomita w roli rozpieszczonej panny Carrington, czuła się wypalona, poza tym miała wrażenie (i słusznie), że jej postać stawała się coraz bardziej nijaka. Odeszła z produkcji i osiadła w Idaho, a scenarzyści mieli problem, z którym nie umieli sobie poradzić.
Kilka wątków sezonu piątego budziło szczególne wątpliwości, ale szczytem absurdu był ślub Amandy (ukrywanej przez lata córki Blake’a i Alexis) z księciem Mołdawii i słynna "masakra mołdawska", czyli atak terrorystów na gości weselnych i parę książęcą. Absurd kontynuowano w sezonie szóstym. Potem były kolejne dziwaczne wątki – ot, na przykład Sammy Jo namawia swoją koleżankę, żeby podszywała się pod Krystle. Linda Evans grała przez moment dwie bohaterki – Krystle i Ritę, czyli sobowtóra. Widzowie oglądali to ze zdziwieniem, może i pewnym niesmakiem, ale oglądali – bo chcieli wiedzieć, jak to całe zamieszanie się skończy.
Reklamowany i produkowany z dużym budżetem spin-off nie przysłużył się "Dynastii". Jego jedyną mocną stroną była Stephanie Beacham, grająca Sable Colby. Poza tym "Dynastia Colbych" miała niewiele do zaoferowania. To tam "odnalazła się" Fallon – rolę przejęła Emma Samms i... nie wyszło. Nie miała silnej osobowości, charyzmy, pazura Pameli Sue Martin. Energiczna, bystra, asertywna, przedsiębiorcza młoda kobieta zmieniła się w delikatną, wrażliwą i kruchą istotę, którą każdy chciałby się zaopiekować. W dodatku miała amnezję. I jeszcze porwało ją UFO. Gordon Thompson, grający w "Dynastii" Adama (pierworodnego syna Carringtonów) wspominał, że wszyscy aktorzy, na wieść o wątku kosmicznym, byli w szoku, a Esther Shapiro zagroziła: "Kto pierwszy parsknie śmiechem, zostanie wylany".
Zmiany w obsadzie, absurdalne wątki i tani dramatyzm zaczęły być postrzegane jako brak szacunku dla widzów. Paradoks polegał na tym, że przecież scenarzyści robili wszystko, by widzów przyciągnąć. Może rzeczywiście prezentowanie ambitniejszych wątków i systematyczna, ciężka praca na zaufanie i podziw odbiorców byłyby lepszą taktyką? Po ósmym sezonie było już bardzo źle.
Kiepska oglądalność i coraz gorsze recenzje doprowadziły do desperackiego kroku – zaproszono do współpracy Davida Paulsena. Ten niesamowicie utalentowany scenarzysta i producent przyczynił się do sukcesu... "Dallas" i oczekiwano, że uratuje tonący okręt ABC. Rzeczywiście, dziewiąty sezon "Dynastii", powstały pod wodzą Paulsena, to inny świat: mniej kiczu, mniej absurdów, Emma Samms wreszcie czująca się swobodnie jako Fallon, a Fallon znów charakterna, świetny wątek Alexis i jej nemezis Sable Colby, klimat nieco przypominający filmy Davida Lyncha. Zdaniem wielu krytyków, dziewiąty sezon "Dynastii" był jednym z najlepszych. Niestety, nieco za późno. Widzowie już zdążyli się zniechęcić, a Paulsen miał za mało czasu, by odzyskać zaufanie odbiorców i odbudować markę.
Im wyższy szczyt, tym bardziej bolesny upadek. W przypadku "Dynastii" tak właśnie było. Niektórzy sądzą, że główną przyczyną spektakularnego upadku serialu Esther i Richarda Shapiro była niepotrzebna, wręcz chorobliwa rywalizacja z "Dallas". Ta odpowiedź wydaje się zbyt prosta i zbyt oczywista. Nie ulega jednak wątpliwości, że w historii amerykańskiej telewizji "Dynastia" ma swój obszerny i całkiem ciekawy rozdział.
Miażdżony "Jurrasic World", obskurna Warszawa w hicie Prime Video i nowe perełki w streamingu. O tym w nowym Clickbaicie. Znajdź nas na Spotify, Apple Podcasts, YouTube, w Mountainboard czy Open FM. Możesz też posłuchać poniżej: