''Salto'': Ten film podzielił Polaków
- Podczas seansów rozlegają się gwizdy i tupanie, zaś z drugiej strony oklaski zwolenników. Słyszy się zarzuty, że film jest "osobisty, prywatny, tyczy własnych kompleksów autora i nie powinien być finansowany przez instytucję publiczną", na co inni odpowiadają, że przeciwnie, "Salto" sięga głęboko w życie polskie i właśnie dlatego wzrusza, jak może żaden inny film, i to od dawna – pisał po obejrzeniu dzieła Tadeusza Konwickiego jeden z krytyków.
- Podczas seansów rozlegają się gwizdy i tupanie, zaś z drugiej strony oklaski zwolenników. Słyszy się zarzuty, że film jest "osobisty, prywatny, tyczy własnych kompleksów autora i nie powinien być finansowany przez instytucję publiczną", na co inni odpowiadają, że przeciwnie, "Salto" sięga głęboko w życie polskie i właśnie dlatego wzrusza, jak może żaden inny film, i to od dawna – pisał po obejrzeniu dzieła Tadeusza Konwickiego jeden z krytyków.
Film „Salto”, mający premierę 11 czerwca 1965 roku, wzbudził wśród polskiej publiczności niemałe kontrowersje, dzieląc widownię na dwa obozy. Ale poza granicami naszego kraju wywołał prawdziwy zachwyt – sam Martin Scorsese, wybitny amerykański reżyser, uznał go za jedno z arcydzieł polskiej kinematografii (jakie inne filmy znalazły się na jego liście? - ZOBACZ TUTAJ).
Wahania i lęki autora
O czym opowiada film, który wywołał wśród publiczności tak żywiołową reakcję?
Historia toczy się w prowincjonalnym miasteczku. Spokój mieszkańców burzy pojawienie się dziwnego i tajemniczego mężczyzny. Przybysz przedstawia się jako Kowalski-Malinowski (w tej roli Zbigniew Cybulski); opowiadając wszystkim różne, sprzeczne ze sobą historie ze swojego życia.
Konwicki skupia się na relacjach międzyludzkich; polemizuje ze "szkołą polską", a jego obraz, pełen wątków autotematycznych, niedomówień, budzi niepokój, niepewność, przekazuje wahania i lęki autora.
''Praca w filmie jest wyczerpująca psychicznie''
„Salto” nie było debiutem reżyserskim Tadeusza Konwickiego, cenionego polskiego literata. Kiedy zaczął pracował w Zespole Filmowym „Kadr”, nawiązał znajomość z filmowcami, czego efektem był „Ostatni dzień lata” (1958).
- Dla mnie, jako literata, doświadczenia filmowe były niezwykle korzystne – opowiadał w Gazecie wyborczej. - Przykładowo, gdy mam papier, pióro i kałamarz z atramentem, w ogóle nie liczę się z czasem. Natomiast film uczy i lapidarności, i ceny czasu.
Ale doświadczenie na planie filmowym wspomina jako ciężką harówkę: - Praca w filmie jest wyczerpująca psychicznie – dodawał. - To jest sprawa nieustającego napięcia. Dotyczy to i reżysera, który pracuje w stanie histerii, i wózkarza, który wozi kamerę. To się bierze stąd, że trzeba zarejestrować geniusz chwili, moment, kiedy praca 50 ludzi osiągnie moment szczytowy. Złapać to jest szalenie trudno.
''Kręciłem lato w regularnej zimie''
- Dawniej, gdy nie było takich kamer jak dziś i takiej czułej taśmy, żeby kręcić w plenerze, trzeba było mieć jednocześnie słońce i chmury. Inaczej wszystko źle się fotografowało – mówił w Gazecie Wyborczej.
- Bywało, że na błysk słońca czekaliśmy trzy tygodnie. Gdy robiłem "Salto", to kręciłem lato w regularnej zimie. Wcześniej nie dano mi skierowania do produkcji. W związku z tym niektóre sceny musiały zostać zrealizowane w atelier. Gdy kręcono w plenerze, ekipa przez wiele godzin próbowała ukryć, że na zewnątrz panuje zima – na przykład rozwieszając na drzewach setki jabłek.
''Bardzo proszę, mogę zagrać''
Swój sukces zawdzięcza film nie tylko kontrowersyjnej wymowie, poruszającej polską widownię, ale i znakomitej obsadzie. Konwickiemu udało się namówić do udziału najlepszych polskich aktorów, w tym Gustawa Holoubka.
- Kiedy zaproponowałem Guciowi role w „Salcie”, a znałem go tylko ze sceny i ekranu, bardzo się bałem, że odmówi – opowiadał w Gońcu teatralnym. - I byłem zaskoczony, kiedy on dość niedbale powiedział: „Bardzo proszę, mogę zagrać”, nawet nie przeczytawszy do końca scenariusza. Uważam ten zbieg okoliczności za niezwykle szczęśliwy, myśmy się rzeczywiście bardzo zaprzyjaźnili i ciężko nam jest nawet na pokaz się kłócić, bo się w najistotniejszych sprawach bardzo zgadzamy. Nasza współpraca polega na pewnej wspólnocie wewnętrznej, tak samo patrzymy na teatr, na aktora. Uważam, że aktor jest podstawą wszelkich kreacji.
''Napisałem specjalnie dla niego scenariusz''
Drugim wielkim artystą, który chętnie przyjął rolę w „Salcie”, był Zbigniew Cybulski; zresztą to właśnie z myślą o nim *Konwicki napisał swój scenariusz*.
- Z wolna uświadamiałem sobie (...) że nie jest to aktor jednej roli (...) z wolna wygasająca niechęć znalazła osobisty epilog: napisałem specjalnie dla niego scenariusz „Salta” – wspominał po latach. - Umówiliśmy się, że w jakimś sensie będzie to film o nas samych.
''Gdy uspokoją się te straszne czasy...''
Sam reżyser nie dziwił się, że jego film wzbudził wśród Polaków tak wielkie emocje. I twierdził, że przyszłe pokolenie widzów odbierze jego obraz zupełnie inaczej.
- Gdy uspokoją się te straszne polityczne czasy – mówił Konwicki w rozmowie ze Stanisławem Beresiem przeprowadzonej w 1984 roku – wówczas „Salto” będzie się tłumaczyło w kontekście etosu Polaka znacznie lepiej niż dziś. (…) Gdy tak ogromna maska przekłamań politycznych i koniunkturalnych upadnie, wtedy summa Zbyszka w Salcie będzie mogła znaczyć całą gamą swoich sensów…
(sm/mn/łs)