Sean Penn przepełniony wolnością
Rzucić wszystko. Zerwać z dotychczasowym życiem. Stać się naprawdę wolnym – wolnym od społecznych nakazów i uprzedzeń, wolnym od obowiązku konsumpcji i obowiązku robienia kariery. Zaszyć się w jakiejś głuszy. Żyć w pełnej harmonii z Naturą. Chyba każdy miewa od czasu do czasu podobne myśli.
02.04.2008 16:29
Na myśleniu jednak się kończy, bo potrzeba nie lada odwagi, by zdobyć się na taki krok – odrzucić dotychczasowe życie, spalić za sobą wszystkie mosty…
Christopher McCandless, młody Amerykanin, taką odwagę w sobie odnalazł. Po skończeniu studiów zerwał z rodziną, pozbył się wszystkiego, co miał i rozpoczął nowe życie. Wędrował bez celu, żył chwilą. Wreszcie wyjechał na Alaskę, gdzie w głębokiej głuszy, po kilku miesiącach natknięto się na jego zwłoki.
Czy McCandless poniósł klęskę? Czy jego idealistyczne, wręcz utopijne, podejście do życia było błędem? Zapewne większość z nas tak właśnie pomyśli. Marzenia o prawdziwej wolności przypłacił śmiercią z głodu i wycieńczenia. Ale w filmie Seana Penna, który historię McCandlessa przypomina, nie ma klimatu porażki.
To nie przypadek, że właśnie Penn sięgnął po historię McCandlessa. Nieobliczalny i nieprzewidywalny Penn od lat jest w opozycji – do Hollywood, do amerykańskiej polityki, do mediów. Poglądy ma lewicowe, przyjaźni się z Hugo Chavezem, krytykuje George’a Busha. Outsider i buntownik, w historii McCandlessa dostrzegł pokrewne mu akcenty. „Wszystko za życie“ jest zapisem młodzieńczego buntu.
Przypomina amerykańskie niezależne kino z przełomu lat 60. i 70., które także wyrosło z takich wolnościowych poszukiwań i pragnień. Filmowy McCandless ma w sobie coś z Kowalskiego, bohatera „Znikającego punktu“ Richarda Sarafiana, czy Marka i Darii z „Zabriskie Point“, pierwszego amerykańskiego filmu Antonioniego.
Penn nie idealizuje swojego bohatera. Wręcz przeciwnie, sugerując, że za decyzją o zerwaniu z dotychczasowym życiem kryła się trauma związana z rozwodem rodziców, jego bunt nieco trywializuje. Penn nie ustrzegł się także błędów czysto warsztatowych. Nie jest jeszcze reżyserem-aktorem tej miary, co Clint Eastwood.
Ale jego „Wszystko za życie“ przy wszystkich swoich niedociągnięciach i pewnej naiwności, przepełnione jest atmosferą wolności. Autentycznie ją czujemy, a to ostatnio w kinie nie zdarza się często.