Sex, drugs, rock'n'roll and sex

Sex, drugs, rock'n'roll and sex. Tak najkrócej można opisać najnowszy film Michaela Winterbottoma.

04.12.2006 18:08

Znajomość Lisy i Matta rozpoczyna się na koncercie rockowym. On jest Anglikiem ona Amerykanką, która przyjechała na roczne stypendium do Londynu. Ich związek to nic innego jak ostry seks, koncerty i częste używki. Chwile przerwy wypełnia im lakoniczna rozmowa. Koniec następuje, gdy Lisa wraca do kraju.

Film trudno jednoznacznie ocenić. Budzi bardzo skrajne odczucia. Jedni dostrzegą w nim historię romantycznego związku pełnego cielesnych doznań. Drudzy stwierdzą, że to wulgarny erotyk z muzyką w tle, pozbawiony jakiegokolwiek przesłania.

Niewątpliwie pomysł Winterbottoma jest dość ograny. Temat seksu i przekraczania granic, często pojawia się w kinie jak chociażby w "Intymności" czy "Pianistce". Co oznacza, że w tej materii wszystko już zostało pokazane. Zatem "9 Songs" nie wnosi nic nowego. Ukazanie bez upiększeń w sposób niezwykle sugestywny seksualnych uniesień dwójki ledwie znających się ludzi, nie jest bynajmniej odpowiedzią na pytanie, o to czym jest miłość w świecie swobody obyczajowej. Taki bowiem problem zdaniem reżysera porusza film. Niestety reżyser myli pojęcie miłości z seksem, który stanowi jedynie jej integralną część.

Czy, więc obraz ten ma jakieś dobre strony? Owszem, energetyczną, brytyjską muzykę, przynoszącą upragnioną ulgę w chwilach nużących scen łóżkowych. Jednak choć seans trwa tylko godzinę dłuży się niebotycznie.

Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)