Sieć, która was pochłonie (recenzja filmu "Madame Web")
Ach Marvel… Mam z nim relację, którą można najprościej opisać słowami "love-hate". Wieeeeele lat temu, gdy do kin wchodziły ich pierwsze filmy o superbohaterach, byłam nimi zachwycona (jak większość świata zresztą), ale w miarę upływu czasu zachwyt sukcesywnie się zmniejszał, a zwiększało rozczarowanie. Dlaczego? Bo w tym świecie buzującym testosteronem i epickimi pokazami heroicznej męskości widziałam coraz mniej czegokolwiek dla siebie. Do czasu.
I nie zrozumcie mnie źle – doceniam każdą kobiecą bohaterkę w uniwersum Marvela. W końcu to miła odmiana po opisanym wyżej testosteronie, ale przyjemność z oglądania kolejnej seksownej (i silnej – oddajmy Marvelowi co marvelowe), wyszkolonej maszyny do zabijania miałam taką sobie. I nie dlatego, że były to źle napisane czy zagrane postacie. Po prostu nie mogłam się z żadną z nich zidentyfikować i mieć poczucie, że coś nas łączy. I czy na hasło "Madame Web" pomyślałam sobie: "yay, kolejna bogini w lycrze, która pstryknięciem palca przenosi góry"? Pomyślałam. Czy miałam rację? O. JAK. BARDZO. NIE.
I to akurat ten przypadek, kiedy cieszę się, że się pomyliłam!
Bohaterka, jakiej się nie spodziewałam
No nie spodziewałam się, że dostanę społecznie nieprzystosowaną 30latkę z problemami w relacjach z ludźmi, nieprzepracowaną traumą związaną z żalem do matki i przeciętną urodą (brzmi znajomo?). Tu od razu wtrącenie dla porządku obrad – Dakota Johnson, która gra Cassie, jest BARDZO atrakcyjną kobietą, ale przyzwyczajona do seksownych, zabójczych kocic w lateksach, które walczą jak akrobatki i ZAWSZE wyglądają pięknie (nawet, gdy walka je nieco zmechaci), aż westchnęłam na widok normalności i przeciętności Cassie.
Cassandra, choć pewna siebie w pracy (i dobrze, jest naprawdę dobra w tym, co robi!), w relacjach z ludźmi się gubi i nie odnajduje. Ma jednego bliższego kumpla z załogi karetki, Bena (Adam Scott) i poza tym jej życie towarzyskie ogranicza się do dokarmiania bezdomnego kota oraz oglądania starych filmów. Scena, w której jest zmuszona wziąć udział w kolorowym i słodkim "baby shower" to absolutna PO-EZ-JA, a zarazem jeden z tych spuszczających nieco napięcia momentów na ekranie.
Gdy budzą się w niej jej moce i wgląd w przyszłość, wcale nie jest tym zachwycona… Wręcz przeciwnie, czuje że zaczyna wariować i – co gorsza – inni też zaczynają tak uważać. Zdezorientowana i niepotrafiąca (jeszcze) zrozumieć tego, co widzi, jest tym zdruzgotana. Zwłaszcza, gdy ma szansę ocalić swojego przełożonego i się jej nie udaje…
Krótko mówiąc – Cassandra Web jest OSTATNIĄ postacią, jaką spodziewałabym się widzieć w roli głównej (super)bohaterki filmu ze stajni Marvela.
W dziewczynach siła!
Nie inaczej jest z towarzyszącymi jej nastolatkami – Julie (Sydney Sweeney), Anyą (Isabela Merced) i Mattie (Celeste O'Connor)… Ta trójka każdą opiekunkę przyprawiłaby o siwe włosy i doprowadziła do ostateczności. Wybuchowa kombinacja samolubności oraz bezczelności (Mattie), nadmiernej dojrzałości (Anya) i bezradności (Julie) to coś, na co Cassie – nie mająca przecież sama najlepszych doświadczeń z relacjami z rodzicami – nie była gotowa. Ich relacja w toku fabuły przechodzi jednak przemianę – od jednostronnej, w której to Cassie daje, dba i zapewnia bezpieczeństwo, po wzajemne wsparcie i poczucie odpowiedzialności za zespół, którym się stały. A na samym końcu – także i walka o życie o Cassandry, którą podejmują dziewczyny.
Wielką zasługą wszystkich aktorek jest to, że potrafiły pokazać tę przemianę – zarówno na poziomie rozwoju swoich bohaterek, jak i łączącej je relacji. I scena, gdy wszystkie zaczynają działać "as one" to jedno z najlepszych wcieleń girl power, jakie widziałam w kinie.
A ich prawdziwa siła tkwiła w tym, że choć zagrożenie ze strony Ezekiela było naprawdę prawdziwe, a jego moce, płynące z jadu pająka, o sile, której kobiece bohaterki nie mogły nawet marzyć, finalnie to ich współpraca i odpowiedzialność za siebie doprowadziła do jego upadku.
Nawrócona na Marvela?
Czy zatem "Madame Web" zrobiła ze mnie nawróconą marvelomaniaczkę? Może nie maniaczkę, ale dała mi nadzieję, że do twórców blockbusterów dotarło, że zwykłe dziewczyny naprawdę mogą wszystko. I pokazała, że skoro jedna z najpotężniejszych postaci w uniwersum jest kobietą (jak Skłodowska-Curie!), to nic nie stoi na przeszkodzie, by przenieść ten koncept do mojej codzienności…
"Madame Web" możecie obejrzeć w kinach już od 16 lutego!