Smocze kule
Nie jest fanem serii Dragon Ball. Obejrzałem kilka odcinków serialu pokazywanego w TVN7, przeczytałem kilka komiksów, zaliczyłem także pełnometrażową Martwą strefę i nic, nadal nie mogę pojąć szału jaki na całym świecie wywołały Smocze kule. Z drugiej jednak strony podziwiam Akirę Toriyamę, autora serii, za to, że udało mu się stworzyć ogromny, tętniący życiem świat Dragon Ball z własną kulturą, wierzeniami i architekturą, a przygody jego mieszkańców od 1984 r. nieprzerwanie bawią miliony widzów i czytelników na całym świecie. Kiedy więc dowiedziałem, iż na nasze ekrany trafi kinowy film z cyklu Smocze kule jako jedyny z redakcji wyraziłem chęć pójścia na pokaz prasowy.
Teraz siedzę przed komputerem, pokaz skończył się kilka godzin temu, a ja nie wiem, co napisać. Film nie powalił mnie na kolana, ale znalazło się w nim wiele elementów wartych uwagi, których jednak nie miała okazji zobaczyć większość zaproszonych dziennikarzy bowiem ci opuścili salę po 10 minutach projekcji. I jak tu się nie dziwić, że w popularnej prasie panuje przekonanie, iż anime nie zasługuje na uwagę?
04.12.2006 18:07
Dragon Ball Z to film składający się z dwóch, niezależnych 45-minutowych obrazów: Fuzja oraz Atak smoka, 12. i 13. w kolejności produkcji kinowej w cyklu. Niestety, ten fakt sprawia, że na Dragon Ball Z naprawdę dobrze bawić się będą tylko fani serii, którzy doskonale znają wszystkich bohaterów i ich historie. Pozostali będą czuli się nieco zagubieni, bowiem z filmu nie dowiedzą się, czym są smocze kule, dlaczego Vegeta żywi niechęć do Son Goku, kim jest Videl itp.
Fabularnie oba odcinki nie zachwycają i są przygotowane według podobnego schematu: wprowadzenie - poznajemy bohaterów, pojawienie się przeciwnika, pierwsza walka z nim - bohaterowie dostają w kość, druga walka - zwycięstwo. Pojedynki składają się na większą część filmu, co zresztą wychodzi mu na dobre bowiem zrealizowane są rewelacyjnie. Walki są niezwykle szczegółowe, ruchy postaci odpowiadają rzeczywistym ciosom pochodzącym ze wschodnich sztuk walki, do tego dochodzą ataki specjalne, ataki energetyczne oraz fuzje, dzięki którym pary wojowników łączą się w jedność tworząc zupełnie nowe postaci o unikalnych właściwościach.
Jest więc na co popatrzeć.
Niestety, strona wizualna filmu to jedyna rzecz, która tak naprawdę podobała mi się w Dragon Ball Z. Muzyka była przeciętna, fabuła fajnie pokręcona, choć wtórna i dla mnie, laika w temacie DB, niekiedy ciężka do ogarnięcia.
Nie polecam nikomu, kto od Dragon Ball Z zamierza rozpocząć swoją przygodę z japońską animacją. Można się zawieść. Fani natomiast na pewno wybiorą się do kina, żeby po raz pierwszy w naszym kraju zobaczyć swoich ulubionych bohaterów na dużym ekranie.