Stanisław Sielański: ''Najświetniejszy wesołek filmu polskiego''
29.04.2015 13:52
Stanisław Sielański, nazywany i mistrzem drugiego planu, i „najświetniejszym wesołkiem filmu polskiego", popularność zyskał faktycznie dzięki zapadającym w pamięć epizodom. Przez lata wciekał się w prostaczków, służących i cwaniaków z prowincji marzących o wielkiej karierze.
- Kto nie zna Sielańskiego? Czy to ze sceny, czy też z filmu? Sam będąc z natury człowiekiem inteligentnym i mądrym, w sztuce celuje w typkach groteskowo-komicznych: głupkowato-dobroduszny uśmiech, sylwetka pocieszna i nieszczęśliwa, zawsze "bita i kopana". Sielański potrafi wzruszyć lub rozśmieszyć do łez – pisano o nim w recenzjach.
Stanisław Sielański, nazywany i mistrzem drugiego planu, i „najświetniejszym wesołkiem filmu polskiego", popularność zyskał faktycznie dzięki zapadającym w pamięć epizodom. Przez lata wciekał się w prostaczków, służących i cwaniaków z prowincji marzących o wielkiej karierze.
Choć cieszył się względami wśród pań, zawsze pozostawał w cieniu swoich bardziej sławnych kolegów, amantów z wielkiego ekranu, a gdy wyjechał z kraju, praktycznie skazał się na zapomnienie.
Talent kabaretowy
Urodził się w Łodzi, jako Stanisław Nasielski, prawdopodobnie 8 sierpnia 1899 roku, choć on sam twierdził, że na świat przyszedł 21 dni później.
Na scenę ciągnęło go od zawsze – występował i w Łodzi, i w Warszawie, gdzie ukończył Szkołę Dramatyczną.
Najlepiej czuł się w repertuarze komediowym, uwielbiał występować w kabaretach, chętnie grał w teatrach rewiowych i musicalach.
Mistrz drugiego planu
Prawdziwą sławę przyniosło mu jednak dopiero kino. Na ekranie zadebiutował w 1929 roku filmem „Szlakiem hańby”. Od tamtej pory występował w kilku tytułach rocznie, choć rzadko kiedy pojawiał się na pierwszym planie.
Ale miał niesamowity talent i każdą rólkę, choćby niewielką, czynił zapamiętywaną, swoim postaciom nadawał autorski rys.
Miał zresztą nieco ułatwione zadanie, bo wcielał się zwykle w bohaterów charakterystycznych, wyrazistych, o wielkim komediowym potencjale, rzucających żartami na prawo i lewo.
Aktor z dystansem
Do roku 1939 roku Sielański wystąpił w kilkudziesięciu filmach, u boku największych przedwojennych gwiazd polskiego kina. Grał z Eugeniuszem Bodo i Adolfem Dymszą,partnerował Mirze Zimińskiej, Aleksandrze Żabczyńskiej czy Jadwidze Smosarskiej.
Widzowie kochali go za bezpretensjonalny urok, za ogromny dystans do samego siebie, krytyka zaś zachwycała się jego ogromnym talentem komicznym.
Sam szczególnym sentymentem darzył film „Dorożkarz nr 13”, w którym wreszcie dano mu zagrać pierwszy skrzypce. Udowodnił tym samym, że spokojnie mógłby zdobyć sławę na pierwszym planie.
Życie na emigracji
I kto wie, jak potoczyłaby się jego kariera, gdyby nie wybuch wojny.
Sielański nie został w Warszawie, najpierw wyjechał do Rumunii, ale nie zagrzał tam długo miejsca. W 1940 roku udał się do Francji, aby ostatecznie zdecydować się na emigrację do Stanów Zjednoczonych.
Zamieszkał w Nowym Jorku, gdzie próbował kontynuować aktorską karierę, występując chociażby w Polskim Teatrze Artystów. Do Polski wracać już nie chciał i w połowie 1951 roku złożył wniosek o naturalizację.
Skazany na zapomnienie
Zmarł, najprawdopodobniej, 28 kwietnia 1955 roku, w samotności, zapomniany.
- Umarł Staś Sielański, który jeszcze w niedzielę na moim wieczorze zdrów i wesół mówił (bardzo dobrze) różne błazeństwa w stylu "Qui Pro Quo" i czytał (bardzo źle) rozmowę Telimeny z Panem Tadeuszem – pisał w swoim dzienniku Jan Lechoń.
- Wczoraj o 3 po południu spotkaliśmy się, aby załatwić różne związane z tym występem sprawy i wymienialiśmy zwykłe przy naszych spotkaniach żarty. Po południu skarżył się na ból ręki, ale doktor, zrobiwszy kardiogram, nie znalazł powodu do alarmu. Po czym Staś został sam w swoim, pożal się Boże, mieszkaniu i umarł samotnie i - wierzymy w to – bezboleśnie.
Emigrancka śmierć
Pogrzeb aktora odbył się 1 maja. Sielański został pochowany w Nowym Jorku.
Dla jego przyjaciół na emigracji był to wydarzenie nad wyraz smutne. Lechoń podkreślał towarzyszące im poczucie samotności i wyobcowania, gdy udali się na skromną ceremonię pogrzebową.
- Pogrzeb Sielańskiego - jeszcze jedno uderzenie w łeb, jakby ktoś z góry chciał nam powiedzieć: "Patrz, durniu! Oto wasze życie i wasza emigrancka śmierć!". [...] Sielański nie miał tu żadnej rodziny i za trumną szli obok siebie Rozmarynowski od braci aktorów i dr Aldon z Warszawy od braci-polskich Żydów – pisał. (sm/gk)