Steven Spielberg: Kręciłem ten film z całą moją ''rodziną''
Najnowsze dzieło, które wyszło spod ręki legendarnego maga kina, laureata trzech Oscarów, wielu nominacji i niezliczonych innych nagród to „Czas wojny” (na polskich ekranach od 13 stycznia) – opowieść o niezwykłej przyjaźni pięknego konia Joeya z synem farmera Albertem (Jeremy Irvine). Gdy wierzchowiec zostaje sprzedany armii, poznajemy jego dramatyczne, zmienne losy podczas zawieruchy I wojny światowej. Tymczasem chłopak, choć nieletni, zaciąga się do wojska, mając nadzieję odnaleźć swego wiernego przyjaciela... Scenariusz filmu powstał na podstawie głośnej książki Michaela Morpurgo „War Horse” oraz sztuki teatralnej pod tym samym tytułem wystawianej z ogromnym sukcesem na scenach Londynu i Nowego Jorku. Film ma dwie nominacje do Złotych Globów (najlepszy film dramatyczny i najlepsza oryginalna ścieżka dźwiękowa).
Jaki był pana pomysł na adaptację tej opowieści?
Pierwszą ideą, którą zapożyczyłem z książki, a potem także ze sztuki, był pomysł na rodzinę, zdominowaną przez srogiego i bezlitosnego właściciela farmy. Ojciec rodziny, będąc pod wpływem alkoholu, kupuje konia do pługa. Ale koń, o imieniu Joey, nie nadaje się do ciągnięcia pługa, ponieważ ta rasa nie została do tego stworzona. Ten koń zwyczajnie nie urodził się do wykonywania prac w polu. Dzięki wzajemnemu zaufaniu, między młodym synem gospodarza Albertem i Joeyem powstaje szczególna więź. Wspólnie podejmują próbę uratowania gospodarstwa, orząc kamienistą, jałową ziemię. Ich działanie to więcej niż współpraca – to synergia. Gdy ta dwójka zostaje rozdzielona po wybuchu I wojny światowej, a koń jest wysłany na wojnę jako zwierzę juczne, widownia wie, że musi nastąpić spotkanie z przeznaczeniem. Kiedy ten moment nadchodzi, czujesz prawdziwą magię tego filmu.
Czy denerwował się pan myślą o pracy z końmi? W jaki sposób udało się skłonić je do gry?
Zazwyczaj w kinie, np. w westernach czy w moich filmach z serii „Indiana Jones”, koń jest „zwierzęciem, na którym jeździ Harrison Ford”. Moim zadaniem jest w tym przypadku skupić uwagę widzów na Indiana Jonesie, a nie na jego niezawodnym wierzchowcu. Dlatego konie są na ogół traktowane jako część planu zdjęciowego. Koń jest po prostu czymś, co przenosi kowboja lub nieustraszonego archeologa z punktu A do punktu B. Widz nie ma patrzeć na konia; ma patrzeć na gościa, który na nim siedzi. Co ciekawe, ja sam żyję pośród koni od jakichś 15 lat. Mieszkamy na niewielkim ranczu. Moja córka i żona jeżdżą konno. Córka jest niemal zawodowym jeźdźcem, choć ma dopiero 14 lat. Jeździ po całym kraju i startuje w konkursach skoków przez przeszkody i w biegach przełajowych. Dzięki temu na długo przed „Czasem wojny” odkryłem, jak bardzo konie mogą być pełne wyrazu. Życie z końmi pokazało mi, że potrafią one przekazać głębokie emocje, które w dodatku są łatwe do odczytania. Filmy nie wymagają od nas zastanawiania się, co czuje
koń. Gdy zobaczyłem, jak świetnie lalkarze-animatorzy poradzili sobie z wystawieniem sztuki „War Horse”, zdałem sobie sprawę, że to dlatego, iż nie zmuszali konia-lalki do zachowywania się w sposób ludzki. Nie nadawali koniowi cech, z którymi możemy się identyfikować, ale po prostu imitowali zachowanie koni, które jest nam wszystkim znane, ale zwykle nie zauważane. Właśnie to czyni tę sztukę tak fantastyczną, że lalkarze nie starają się wcisnąć koni w kanony ludzkich zachowań. Konie pozostają końmi, a lalkarze wspaniale dopasowują ich zachowania do gry ludzi, tworząc szczególny rodzaj interakcji. Nie byłem pewien, czy uda mi się to odtworzyć w filmie, ale osiągnęliśmy to. Bobby Lovgren, nasz „zaklinacz koni”, który wcześniej pracował z nami przy „Niepokonanym Seabiscuicie”, dołączył do ekipy i wniósł wielki wkład do tego filmu. On i jego ekipa dokonali prawdziwych cudów z końmi.
Bezpieczeństwo koni na planie było dla pana bardzo istotne…
Od samego początku podkreślałem, że konie muszą mieć zapewnione maksymalne bezpieczeństwo, nie mogą doznać nawet zadrapania. Jeśli scenariusz wymagał konia z urazem kończyny, treser uczył konia kuleć. Tak na marginesie, bardzo łatwo jest nauczyć konia kuleć. Wystarczy założyć cięższą podkowę na prawe lub lewe kopyto, a koń będzie wolniej poruszał obciążoną kończyną. Jest to bardzo bezpieczna metoda. Nie chciałem, by jakiemukolwiek koniowi stała się krzywda. Nie chciałem, by wyrzuty z tego powodu towarzyszyły mi przez resztę życia, ponieważ kocham konie. Choć w filmie pokazujemy przemoc w stosunku do koni i ludzi, uważaliśmy bardzo, aby żaden z koni nie znalazł się w sytuacji, w której mogłoby mu się coś stać. O bezpieczeństwo koni dbał właśnie Bobby Lovgren. Także American Humane Association (AHA – Amerykańska Organizacja Humanitarna) miała swego przedstawiciela na planie. Barbara Carr była z nami przy każdym ujęciu. Dałem jej prawo zawetowania każdego działania, jeśliby uznała, że któryś z koni nie dałby
rady zmierzyć się z powierzonym mu zadaniem lub gdyby znalazł się w niebezpiecznej sytuacji. Praca Barbary polegała na tym, że przychodziła do mnie i mówiła: „Nie podoba mi się to. Uważam, że nie jest bezpieczne”. Powierzyłem jej część władzy na planie – brała udział w planowaniu wyczynów kaskaderskich i akcji wykonywanych przez konie, oglądała niektóre z prób w zwolnionym tempie, oceniając, czy są bezpieczne. Tak więc byliśmy pełnoprawnymi współpracownikami przy tym filmie – Barbara, Bobby i ja.
Co mógłby pan powiedzieć o rodzinnym wątku tej historii?
To rodzina rozbita przez wojnę. Bohater grany przez Petera Mullana walczył w wojnach burskich i wrócił zniszczony psychicznie. Nadal obnosi się z odniesionymi wtedy ranami. Zatem jest to rodzina, której duch był wielokrotnie łamany. I mamy konia, który wchodzi do tej rodziny, podobnie jak bohater baśni „Jaś i magiczna fasola”. Kiedy Jaś wraca do matki z nasionami fasoli zamiast pieniędzy ze sprzedaży krowy, jego matka te nasiona wyrzuca. Oczywiście fasola zaczyna rosnąć. W pewnym sensie Joey jest trochę jak ta fasola, która rośnie, rozkwita i staje się potężniejsza niż ktokolwiek mógłby przypuszczać. Jednak jedyne podobieństwo między „Jasiem i magiczną fasolą” a „Czasem wojny” jest takie, że obie rodziny żyją w biedzie i potrzebują cudu. I ten cud się zdarza.
Czy członkowie brytyjskiej obsady i ekipy filmowej opowiadali panu historie swoich krewnych z czasów I wojny światowej?
Tak, wszyscy oni mieli krewnych, którzy wzięli udział w wojnie. Brytyjska ekipa ciągle opowiadała mi historie swoich dziadków i pradziadków. Wszyscy znali te opowieści, przekazywane z pokolenia na pokolenie, bardzo dokładnie. To wojna, której wspomnienie jest wciąż żywe w europejskiej tradycji. W Ameryce nie przykładamy aż takiej wagi do podtrzymywania pamięci historycznej u dzieci. Natomiast w Anglii rodzice czy dziadkowie po prostu o tym rozmawiają. Tak więc byłem adresatem tych wszystkich wspaniałych opowieści o heroicznych wyczynach różnych osób i o monotonii przebywania w okopach przez cztery lata.
Jak wspomina pan filmowanie na wrzosowiskach Dartmoor w hrabstwie Devon?
Nie byłem przygotowany na wrzosowiska Dartmoor. Nie byłem przygotowany na te przepiękne pustkowia. Niegdyś był to rejon zalesiony, rosły tam wysokie, potężne drzewa, ale setki lat temu ten las zniszczono i nigdy już nie odrósł. Wygląda jak miejsce, które mogło niegdyś chełpić się wspaniałymi drzewami, a teraz, gdzie nie spojrzeć, widać tylko jałowe, kamienne wzgórza. Natomiast niebo nad wrzosowiskiem jest tak różnorodne i pełne dramatyzmu, jak nasza opowieść. W tym zakresie Dartmoor zaoferowało nam pełen wachlarz możliwości, do koloru, do wyboru. Gdy widziałem, że niebo się zmienia, krzyczałem: „Szybko! Przechodzimy do sceny 7A. Zostawcie kręcenie 4B. Robimy 7A. Nadchodzi chmura, której potrzebujemy”. Dzięki temu, że ekipa była tak sprawna i elastyczna, mogliśmy nakręcić sceny z wykorzystaniem prawdziwych warunków pogodowych. Natura pomagała nam w opowiadaniu naszej historii – czegóż pragnąć więcej? Ten film mówi tyleż o ludziach, ile o tej ziemi. Rodzina Narracottów nie mogłaby przetrwać bez ziemi. Ci
ludzie są jej całkowicie oddani, choć ziemia nie zawsze to odwzajemnia.
Dział produkcji otrzymał specjalne pozwolenie na to, by kręcić zdjęcia w Stratfield Saye, rodzinnej posiadłości księcia Wellingtona.
Dzięki wspaniałomyślności rodziny Wellingtonów, Rick Carter, nasz scenograf, dostał pozwolenie na budowę niektórych planów zdjęciowych na terenie ich posiadłości zajmującej tysiące przepięknych akrów w Anglii. Mogliśmy tam nakręcić dużą część filmu, w tym szarżę kawalerii, francuską wieś z wiatrakiem i niemiecki obóz.
W pewnym momencie akcja cofa się z frontu wojennego do Devon, na farmę rodziny Narracottów. Dlaczego zdecydował się pan na takie posunięcie?
Nie było tego w scenariuszu. W trakcie prac nad filmem pomyślałem, że chcę powrócić na wrzosowiska Dartmoor, do Devon, na farmę, raz jeszcze. Chciałem wrócić i zobaczyć, jak radzi sobie Albert, jak radzą sobie jego ojciec i matka. Czy udało się zebrać plony po tej strasznej ulewie, która prawie ich pokonała? Dla mnie była to zaskakująca zmiana otoczenia, przeniesienie się z Ziemi Niczyjej na powrót do hrabstwa Devon. Pragnąłem pokazać widzom, że pomimo wojny ludzie musieli prowadzić normalne, domowe życie. Rodzina Narracottów zmaga się z ziemią, tak jak robiła to do tej pory i jak prawdopodobnie zawsze będzie. Równie ważnym było pokazanie, jak bardzo Albert tęskni za swoim koniem, nie wiedząc, co się dzieje na froncie.
Kogo zaprosił pan do pracy przy tym filmie?
W „Czasie wojny” wzięła udział cała moja filmowa „rodzina” – ludzie, którzy pracowali ze mną przy innych filmach na przestrzeni wielu lat. Joanna Johnston niejednokrotnie już robiła dla mnie kostiumy, a Rick Carter wykonał wiele scenografii do moich filmów. Oczywiście operator Janusz Kamiński i cała jego ekipa są częścią naszej „rodziny”. To było cudowne, mieć ich wszystkich przy sobie.
Pana współpraca z twórcą muzyki Johnem Williamsem trwa już prawie 40 lat.
To był niesamowity rok dla Johna Williamsa, ponieważ ukazały się dwie z najlepszych – moim zdaniem – ścieżek dźwiękowych, jakie kiedykolwiek napisał do naszych wspólnych przedsięwzięć. Mam na myśli „Przygody Tintina” i „Czas wojny”. Dwa diametralnie różne podejścia do muzycznego przedstawienia dwóch diametralnie różnych światów! To pokazuje, że John potrafi nadać kształt pewnej formie muzycznej oraz wypełnić ją swoim kompozytorskim geniuszem. Nie wiem, jak to robi i nie wiem, jak to zrobił dwukrotnie w tym samym roku, ale mu się udało. Ścieżka dźwiękowa „Czasu wojny” w bardzo sugestywny sposób oddaje atmosferę miejsca, czasu i związku między chłopcem a koniem. John stworzył piękne motywy muzyczne, które spajają ten film i które uczyniły moją pracę łatwiejszą. Potrafi on połączyć poszczególne elementy w całość za pomocą dźwięków, dzięki czemu cała nasza praca ma spójny
charakter, a historia staje się tak ludzka i poruszająca. Jego muzyka ma świetne tempo. Zaczyna się od dużych, symfonicznych, orkiestrowych form, po czym przechodzi do bardzo łagodnych dźwięków z pojedynczymi instrumentami, takimi jak flet czy fortepian, a potem powraca do pełnej orkiestry. John czuł tę muzykę całym sobą. Nie ma przeintelektualizowanego podejścia do tworzenia ścieżek. Muzyka jest efektem tego, w jaki sposób odbiera on daną scenę. I dlatego jest tym, kim jest.
Po raz pierwszy pracował pan z montażystą Michaelem Kahnem przy „Bliskich spotkaniach trzeciego stopnia”. Jaki jest jego wkład w „Czas wojny”?
Znajomość z Michaelem Kahnem to mój drugi pod względem długości związek na płaszczyźnie twórczej, zaraz po Johnie Williamsie. Muszę powiedzieć, że Michael nie zatracił swojej subtelności i szczerości w mówieniu mi, żebym się od niego odczepił... i że jego pomysły bywają lepsze od moich. Michael naprawdę poczuł ten film całym sobą, tak jak my wszyscy. On najlepiej wie, gdzie należy zakończyć dane ujęcie, czy pozwolić aktorowi wypowiedzieć swój tekst i wziąć ostatni oddech, czy zrobić cięcie tuż przed tym oddechem. Takie rzeczy mogą się wydawać mało istotne, ale czasami decydują o jakości filmu. Montaż to sekretny składnik, który spaja całość naszej pracy, choć jest to działanie podprogowe. Praca Michaela ma być niedostrzegalna dla widzów, którzy przychodzą do kina przeżyć film jako całość. Nie chcą wiedzieć, jak to zostało zrobione. A jednak montaż ma wielki wpływ na ludzi, którzy oglądają film. Na tym właśnie polega praca Michaela Kahna.
Montaż efektów dźwiękowych również był jedną z kluczowych kwestii.
Nasz reżyser dźwięku, Gary Rydstrom, chciał oddać autentyczność różnych odgłosów za pomocą efektów dźwiękowych. Chciał, by dźwięki brzmiały dokładnie tak, jakbyśmy je słyszeli, sami będąc w danym miejscu. Gary nie miał zamiaru wytwarzać nowych brzmień. Chciał po prostu, by dźwięki pasowały do tego, co widzimy na ekranie. Tak więc jego dźwięki są niezwykle autentyczne. W moim odczuciu nie ma tam nic przesadzonego, nic, co byłoby jedynie wytworem wyobraźni. Spędził wiele czasu, chodząc z mikrofonami po wrzosowiskach, wyłapując dźwięk, jaki wydaje wiatr tuż przy ziemi lub 9 metrów nad ziemią. Uwielbia nagrywać dźwięki po to, by uchwycić odpowiednią perspektywę. Jeśli bohaterowie znajdują się wewnątrz budynku, Gary chce, by brzmienie w pokoju odpowiadało brzmieniu dźwięków w małym pomieszczeniu – stara się uniknąć efektu większego pomieszczenia z wyższym sufitem. Nie spodziewam się, by widzowie to zauważyli, ale dodaje to posmaku autentyczności całej opowieści. Odgłosy koni, Joeya, Topthorna oraz innych, to
również dzieło Gary’ego Rydstroma. Spędził wiele czasu, nagrywając konie i znalazł sposoby na bardzo subtelne wykorzystanie tych dźwięków, tak by dodać Joeyowi jeszcze więcej osobowości.
Czy jest scena, która ma szczególne znaczenie dla filmu?
Chciałem, by Niemcy grali niemieckich bohaterów, dlatego znaleźliśmy wspaniałego aktora Hinnerka Schönemanna, który zagrał młodego Niemca próbującego przyjść Joeyowi z odsieczą, gdy koń szamoce się, spętany w drucie kolczastym. Z kolei Toby Kebbell wciela się w angielskiego żołnierza, który przychodzi z przeciwnej strony, by zobaczyć, co można zrobić dla tego biednego zwierzęcia uwięzionego w drucie. To chyba scena, z której jestem najbardziej dumny.
Rozmawiała Karen Welsh
ZOBACZ TAKŻE:
**[
Natasza boi się męża. Dlaczego? ]( http://film.wp.pl/natasza-urbanska-boi-sie-meza-dlaczego-6025272215172225g )*
*[
Co słychać u Kasi z "13 posterunku"? ]( http://teleshow.wp.pl/13-posterunek-co-sie-dzieje-z-aleksandra-wozniak-6026606755153025g )**
**[
Pamiętacie Witię z "Samych swoich"? ]( http://komediowo.pl/gid,13708823,img,13709100,title,Pamietacie-Witie-z-bdquoSamych-swoichrdquo,galeria.html )**