Strachy nie na lachy
Piękna królowa i upiorne zjawy kontra prekursorzy hollywoodzkich efektów specjalnych.
04.12.2006 18:08
No i mamy nowe dzieło Terry’ego Gilliama, twórcy kultowych animacji w Latającym Cyrku Monthy Pytona. Sporo w nim nawiązań do wyrafinowanego humoru i sugestywnej scenografii "Przygód barona Munchausena" i "Brazil". Mimo to "Bracia Grimm" są w o wiele większym stopniu nastawieni na zdobycie szerszej publiczności. To taki baśniowy "Indiana Jones", tyle że w gąszczu cytatów, językowych gier i gatunkowych zabaw.
Akcja rozgrywa się w okupowanych przez Napoleona Niemczech. Para głównych bohaterów - Will i Jacob Grimmowie (Matt Damon i Heath Ledger) - podróżuje po kraju, uwalniając spotkane mieściny od wrednych zjaw, upiorów i innych widziadeł. Nikt nie zdaje sobie sprawy, że spektakularne nawiedzenia są wcześniej przez braci przygotowane. Biznes idzie świetnie do czasu, gdy wpadają w ręce okrutnego generała Delatombe (Jonathan Pryce). Generał, w trosce o morale poddanych, wysyła nieszczęśników do wioski Marbaden, toczonej klątwą znikających dziewczynek. Pewni siebie Will i Jacob tym razem naprawdę spotkają się z siłami, z których dotychczas jedynie drwili.
"Braca Grimm" łączą konwencję fantasy, horroru i komedii, wiele zawdzięczając Burtonowskiemu "Jeźdźcowi bez głowy". Gdyby Gilliam nakręcił go "na serio", zapewne poniósłby porażkę. A tak, mimo że nie brak tu momentów naprawdę przerażających, powstał inteligentny i zarazem bardzo rozrywkowy film. Kilka niedorzeczności scenariusza można reżyserowi wybaczyć.
Podobnie jak postarzenie Moniki Bellucci. Charakteryzatorzy popełnili tu najlepszą robotę od czasu "Małego wielkiego człowieka" z Dustinem Hoffmanem.