Szczęście w nieszczęściu
Mając na uwadze, że film „Miłość i inne nieszczęścia” jest jedną z wielu komedii romantycznych, nie spodziewałem się wielkiego widowiska. Nie mówię, że wszystkie tego gatunku produkcje są słabe, lecz zazwyczaj każda kolejna przypomina poprzednią. Charakterystyczna w tym przypadku sztampowa fabuła powoli zaczyna zniechęcać do komedii romantycznych, chociaż zawsze zdarzają się perełki jak na przykład „Na pewno, być może”. Każdy ma szansę na swoje pięć minut, które teraz otrzymuje „Miłość i inne nieszczęścia”.
16.01.2009 18:17
Przy tworzeniu filmu uczestniczyły takie osobowości kina światowego jak sam Luc Besson czy David Fischer można by spodziewać się dobrej historii. Obsadzenie w głównej roli charyzmatycznej Brittany Murphy było strzałem w dziesiątkę. Może nie jest to aktora pierwszorzędnej klasy, lecz sposób jej gry niejednokrotnie ratował wiele filmów. Osobiście nie przepadam ze Murphy, a filmy z jej udziałem za bardzo nie zapadły w mej pamięci.
Reżyserem i scenarzystą „Miłości i inne nieszczęścia” jest Libańczyk Alek Keshishian, który oprócz kontrowersyjnego dokumentu o Madonnie („W łóżku z Madonną” z 1991 roku) nie zasłynął niczym specjalnym. Jego dorobek można policzyć na palcach jednej ręki, dlatego ciężko jest coś więcej powiedzieć o tym filmowcu. Aby dodać połowicznego smaczku opisywanej produkcji zatrudniono do ról epizodycznych Orlando Blooma i Gwyenth Paltrow, lecz nawet ten ruch tak naprawdę nic nie dał, bo czekanie na gwiazdy trwa prawie dziewięćdziesiąt minut i nie jest tego warte.
Główną bohaterką jest Emily Jackson (Murphy) potocznie nazywana przez przyjaciół Jacks. Z pochodzenie pół Hiszpanka, pół Amerykanka, wychowana w Stanach Zjednoczonych, po wielu perturbacjach życiowych w końcu osiedla się w Anglii. Pracuje w brytyjskim wydaniu czasopisma poświęconego modzie. Dzięki swojej przebojowości robi zawrotną karierę i szybko zyskuje sobie przyjaciół w redakcji Vogue. Jej życie jest pełne barwnych sytuacji, ciekawych ludzi, jednak brakuje w nim stałego, ukochanego partnera.
W jej najbliższym otoczeniu znajdują się osoby, których sposób bycia wypełnia tę pustkę. Mieszkanie dzieli z Peterem – gejem, który stara się być scenarzystą filmowym. Najlepszą przyjaciółką jest Tallula, rudowłosa… miłośniczka ciasteczek o nadzieniu haszyszowym i różnych drinków alkoholowych. Nie można też nie wspomnieć o eks, z którym rozstała się jednak nadal łączy ich fizyczny, seksualny kontakt.
Zakręcona Emily ma dość specyficzne hobby, polegające na kojarzeniu par ze sobą i udzielaniu rad sercowych. Sprawdzając się w roli swatki zapomniała o tym, że jej życie uczuciowe prawie całkowicie nie istnieje. Jednak na każdego kiedyś przychodzi pora, a dla Jacks jest to moment poznania Paola, asystenta fotografia w redakcji Vogue. Niestety droga do swojej prawdziwej, wymarzonej miłości będzie obfitować w wiele ostrych zakrętów, po pokonaniu których życie nabierze jaśniejszych kolorów.
W filmie Keshishiana nie znajdziemy niczego co dla przeciętnego widza byłoby zaskoczeniem. Tak właśnie bywa, kiedy ogląda się większość komedii romantycznych, pomimo tego ich popularność jest duża. „Miłość i inne nieszczęścia” to dowcipnie opowiedziana historia, pełna inteligentnych, genialnych dialogów. Aktorzy jak na powierzone role spisali się nadzwyczaj dobrze, chociaż do perfekcji jeszcze długa i ciężka droga.
Rzeczą, która najbardziej mnie zraziła była próba nawiązania do kultowego „Śniadania u Tiffany’ego” ekranizacji opowiadania Trumana Capowe. Miłość bohaterów do tego filmu wpływa częściowo na ich życie, a stroje Jacks są rzeczywistym odzwierciedleniem tych noszonych przez Audrey Hepburn. Próba przywrócenia magii klasycznego romansu wyszła zbyt parodiujące, co jest nie na miejscu.
Przymykając oko na ten mankament „Miłość i inne nieszczęścia” ogląda się dobrze, bez chwil znudzenia i chęci wyłączenia filmu. Nie jest to wyśmienita komedia romantyczna, jednak warto oglądnąć i uwierzyć, że prawdziwa miłość istnieje.