Taksówkarz: bulwersujący klasyk 40 lat po premierze
Jeden z najważniejszych filmów w dziejach amerykańskiej, a tym samym również światowej kinematografii. W kontekście legendy „Taksówkarza” najwięcej mówi się o dwóch osobach. Pierwszą jest reżyser Martin Scorsese – jemu ten film zapewnił miejsce wśród największych artystów w dziejach X muzy. Druga to rzecz jasna Robert De Niro, który stworzył tutaj swoją bodajże najsłynniejszą rolę.
09.09.2016 | aktual.: 10.09.2016 09:44
Urodzony w Nowym Jorku aktor niedawno obchodził 73. urodziny. W swoim życiu zdążył zagrać w wielu kultowych filmach, ale i tak wciąż kojarzony jest właśnie z obłąkanym weteranem. W ostatnim czasie pracownicy jednej z korporacji taksówkarskich w Sarajewie umieścili w swoich samochodach podobizny Roberta De Niro, zapominając chyba, że grany przez niego Travis Bickle nie był – delikatnie rzecz ujmując - postacią pozytywną.
Pisząc o „Taksówkarzu”, nie sposób jednak zapominać o jeszcze dwóch, kluczowych dla powodzenia całego projektu postaciach – Jodie Foster i Paulu Schraderze. Bez nich film albo by nie powstał, albo wyglądałby zupełnie inaczej. Schrader jest autorem scenariusza, niejednokrotnie to właśnie jego wspomina się jako najważniejszego spośród twórców „Taksówkarza”, ale taki jest już los ludzi jego profesji – zawsze pozostają w cieniu. Z kolei Jodie Foster zagrała jedną z najbardziej wymagających dziecięcych ról w historii kina. W wieku niespełna 13 lat musiała wcielić się w uzależnioną od narkotyków prostytutkę. I zrobiła to niepokojąco sugestywnie! Trudno sobie wyobrazić, aby we współczesnym Hollywood ktokolwiek nawet pomyślałby o wykorzystaniu dziecka w takiej roli. Zwłaszcza, jeżeli pamięta się o tych wszystkich horrorach, gdzie nastolatków grali niespełna 30-letni aktorzy.
#
To w głowie Paula Schradera narodziła się mroczna i depresyjna historia, jakiej amerykańskie kino wcześniej nie znało. W bardzo krótkim czasie zdołał przelać na papier trapiące go demony, a dodajmy, że nie było ich mało. Schrader wychowywał się w duchu skrajnie rygorystycznego kalwinizmu. Nie mógł oddawać się typowo dziecięcym rozrywkom, a jedną z jego niewielu zabawek była prawdziwa strzelba. Gdy nie mógł zasnąć, zdarzało mu się w łóżku ssać jej lufę. Pierwszy film w swoim życiu zobaczył dopiero w wieku 17 lat i nie zrobił na nim specjalnego wrażenia. Musiało minąć trochę czasu, zanim nowa pasja na dobre zakiełkowała.
W końcu Schrader opuścił Uniwersytet Kalwiński w rodzinnym Michigan, gdzie zgłębiał teologię i rozpoczął studia filmoznawcze w Los Angeles. Szybko wyrobił sobie pozycję i zyskał rozgłos w światku krytyków filmowych. Z czasem karta się odwróciła – rozstał się żoną. Związek z kobietą, dla której rozbił swoje małżeństwo, również zakończył się bardzo szybko. Popadł w długi i mieszkał w samochodzie, często odwiedzał kina pornograficzne oraz nadużywał alkoholu i narkotyków. Taki tryb życia bardzo szybko doprowadził Schradera do szpitala - wrzód omal go nie zabił. To właśnie w czasie leczenia wpadł na pomysł scenariusza. Zainspirowany filmem swojego ukochanego Roberta Bressona pt. „Kieszonkowiec” (1959) zabrał się za pracę nad opowieścią o osamotnionym i pozbawionym celu w życiu weteranie wojny w Wietnamie, który popada w obłęd i postanawia kogoś zabić.
„Ciężki, mroczny, przytłaczający” – mniej więcej takimi słowami określali scenariusz „Taksówkarza” wszyscy, którzy mieli okazję go przeczytać. Nikt nie miał wątpliwości, że takiego skryptu nie było w Hollywood od lat. Nie oznaczało to jednak, że przeniesienie go na ekran będzie proste. Trzeba bowiem pamiętać, że Schrader był wtedy młodym krytykiem filmowym bez żadnych sukcesów jako scenarzysta, a lektura „Taksówkarza” stanowiła szokujące przeżycie nawet dla doświadczonych producentów. Na szczęście, dzięki branżowej poczcie pantoflowej, tekst dotarł do początkującego reżysera, który błyskawicznie się do niego przekonał - miał nawet na oku idealnego odtwórcę głównej roli. Musiało jednak minąć kilka lat, zanim Martin Scorsese mógł ruszyć z realizacją tego projektu. W międzyczasie dokonano szeregu drobnych zmian w tekście, producentom m.in. nie podobało się, że wszyscy sutenerzy zaatakowani przez głównego bohatera są czarnoskórzy, Schrader musiał więc zdywersyfikować pod względem rasowym ofiary Bickle’a, aby zapobiec ewentualnym oskarżeniom o rasizm – dzięki temu szansę na angaż dostał Harvey Keitel.
#
Początkowo nazwiska Scorsese i De Niro znaczyły jeszcze zbyt mało, aby pociągnąć całe przedsięwzięcie. Dodatkowo w tym czasie Robert De Niro był znany wyłącznie wśród miłośników kina alternatywnego i znawców nowojorskiej sceny teatru awangardowego, czyli w kręgach, delikatnie mówiąc, dosyć wąskich. Potem, gdy dzięki sukcesowi „Ulic nędzy” (1973) ich akcje poszły w górę, problemem stał się chroniczny brak czasu. Przez moment wydawało się, że „Taksówkarz” ostatecznie nie powstanie. Jednak w końcu zdeterminowani artyści postawili na swoim i ruszyli do pracy.
Scenariusz Schradera, mimo że wybitny, nie gwarantował potencjalnym inwestorom wielkich zysków. De Niro po roli młodego Vito Corelone w „Ojcu chrzestnym II” stał się wielką gwiazdą i wokół jego sławy można było spróbować uciułać budżet. Warunek był jeden – musiał znacznie ograniczyć swoje wymagania finansowe. Większość aktorów po otrzymaniu Oscara rzuciłoby się zapewne na intratne propozycje, aby szybko zdyskontować sukces. De Niro poszedł jednak inną drogą, przedkładając ukochany projekt nad szybki zarobek i zagrał za jedną dziesiątą tego, co mógłby zarobić gdzie indziej. Za jego przykładem poszła niemal cała ekipa z Martinem Scorsese na czele. Wszyscy mieli świadomość, że warto się poświęcić dla takiego filmu. Zapewne również przypuszczali, że może stać się jedną z najjaśniejszych pozycji w ich filmografiach.
Robert De Niro stanowi uosobienie szkoły aktorstwa, która zakłada maksymalne zespolenie z odgrywaną postacią. Jego zaangażowanie w role – zwłaszcza na wcześniejszych etapach kariery – jest wręcz legendarne. Przykładał wagę do szczegółów, takich jak sposób chodzenia i mówienia, gestykulacja czy różnego rodzaju tiki i natręctwa. Na potrzeby „New York, New York” z 1977 roku nauczył się grać na saksofonie, mimo że od samego początku wiedział, że w filmie i tak podłożone zostaną melodie wykonywane przez profesjonalnego muzyka. Przygotowując się do „Taksówkarza”, wyrobił sobie licencję w jednej z nowojorskich korporacji i między występami w kolejnych filmach odbył szereg nocnych kursów po mieście, a podczas jednego z nich wiózł nawet znanego krytyka filmowego na pokaz filmu Scorsese „Alicja już tutaj nie mieszka”. De Niro wpadł też na pomysł, aby swoją postać oprzeć na osobie Paula Schradera, którego sposób bycia – łącznie z akcentem rodem ze stanu Michigan - podobno imitował zaskakująco wiernie. W scenariuszu było jedynie wspomniane, że jego Travis Bickle jest weteranem z Wietnamu. De Niro zaś na swoje własne potrzebny opracował szczegółowy przebieg jego służby wojskowej, on też wpadł na pomysł ostrzyżenia się na irokeza i nasycenia postaci cechami charakterystycznymi dla schizofrenika.
Kultowa scena ćwiczenia przed lustrem groźnych odzywek w założeniu miała być improwizowana, aby dodać dynamizmu i spontaniczności sekwencjom popadania głównego bohatera w obłęd. De Niro podchodził do tej kwestii wiele razy, testował różne warianty i powoli dochodził do zadowalającego efektu. Ostatecznie scena „You talking to me?” stała się jednym z najsłynniejszych momentów w dziejach kina i aktorską wizytówką Roberta De Niro. Na późniejszym etapie kariery, kiedy już tak bardzo nie zależało mu na tworzeniu wybitnych kreacji, zdarzyło mu się nawet sparodiować tę scenę w kilku komediach.
#
Zakrawa to na paradoks, ale jedną z najbardziej doświadczonych osób na planie „Taksówkarza” była niespełna trzynastoletnia wtedy Jodie Foster. Miała na koncie kilkadziesiąt odcinków różnych seriali oraz doskonale ocenianą rolę we wspomnianym „Alicja już tutaj nie mieszka”, gdzie nie dała się zjeść Ellen Burstyn i Krisowi Kristoffersonowi. Scorsese był do tego stopnia pod wrażeniem jej talentu, że mimo młodego wieku bardzo chciał właśnie ją zaangażować do roli nieletniej prostytutki, która staje na drodze Travisa Bickle. Po latach sama Foster wspominała, że dziwiła się, czemu nie zatrudniono jednak kogoś nieco starszego do tej skrajnie „dorosłej” roboty. Jej matka – bo za każdą dziecięcą gwiazdą muszą stać ambitni rodzicie – po chwili zawahania nie miała jednak żadnych obiekcji.
Oczywiście cała ekipa filmowa musiała stanąć na głowie, aby czas spędzony na planie „Taksówkarza” nie odbił się na psychice Foster. Przed przystąpieniem do zdjęć, zbadał ją psycholog, który upewnił się, że młoda aktorka podoła takiemu obciążeniu. W najbardziej drastycznych scenach w charakterze dublerki pojawiała się jej pełnoletnia siostra. Dodatkowo na planie cały czas obecny był kurator, który kontrolował, czy nikt nie przeklina w jej obecności. Sam De Niro był dla niej bardzo troskliwy i otaczał ją opieką. Nie szczędził też licznych pochwał pod jej adresem – po premierze filmu jego zdanie podzielili również członkowie Amerykańskiej Akademii Filmowej, którzy nagrodzili ją nominacją do Oscara (trzy lata wcześniej w podobny sposób wyróżniona została również nastoletnia Linda Blair za jeszcze bardziej dorosłą rolę w „Egzorcyście”).
Ostatecznie Foster udowodniła, że ma żelazną psychikę. Nie zaszkodziła jej ani trudno rola, ani nie uderzyła jej do głowy woda sodowa. Dodatkowo, co prawdopodobnie najistotniejsze w całej tej historii, dzielnie zniosła presję ze strony nękającego ją niezrównoważonego mężczyzny, który później pod wpływem „Taksówkarza” próbował zamordować Ronalda Reagana.
#
Zarówno poświęcenie De Niro jak i Foster oraz wyjątkowy scenariusz Schradera poszłyby na marne, gdyby nie talent Martina Scorsese. Jego precyzyjna i konsekwentna reżyseria pozwoliła przedstawić historię w najlepszy z możliwych sposobów. Warstwa wizualna i rytm opowieści idealnie współgrają ze skryptem i są jego doskonałym dopełnieniem. Nawet gdyby ktoś oglądał „Taksówkarza” w nieznanym języku, prawdopodobnie udzieliłaby mu się atmosfera wyobcowania i chłód wyzierające z poszczególnych kadrów. Reżyserowi sprzyjało także szczęście: na czas zdjęć przypadł strajk nowojorskich śmieciarzy, zaowocowało to wszechobecnym brudem na ulicach, który doskonale współgrał z nastrojem filmu.
Scorsese doskonale wiedział, co chce osiągnąć i konsekwentnie dążył do celu. Udało mu się osiągnąć zamierzony efekt, mimo że w tamtym czasie doszło do poważnych przetasowań w jego życiu. Zakochał się z wzajemnością w jednej z dziennikarek, która pojawiały się na planie, aby relacjonować przebieg prac. Romans nie utrzymał się długo w tajemnicy, co doprowadziło do burzliwego rozwodu z żoną. Mimo to, był przez cały czas pochłonięty pracą nad filmem i żadne zawirowania nie osłabiły jego koncentracji. Znalazł nawet czas na występ po drugiej stronie kamery. Kiedy okazało się, że aktor, który miał zagrać pasażera taksówki snującego plany zamordowania niewiernej żony, jest chory, reżyser postanowił zająć jego miejsce. Istniały obawy, że na tle wybitnych aktorów może wypaść bardzo słabo i tym samym zaszkodzić filmowi lub w montażu załamany wytnie tę ważną scenę. Na szczęście do niczego takiego nie doszło – Scorsese podołał wyzwaniu. Partnerujący mu Robert De Niro był przecież najlepszym nauczycielem aktorstwa, jakiego można sobie wyobrazić i nie dopuścił do wpadki.
#
Po premierze krytycy i widzowie byli zachwyceni. „Taksówkarz” został wyróżniony czterema nominacjami do Oscara (przegrał z „Rockym”). Mimo swojego gorzkiego wydźwięku i stosunkowo niskiego potencjału komercyjnego, film okazał się też bardzo zyskowny. W samych Stanach Zjednoczonych zarobił niemal 30 mln dolarów (po uwzględnieniu inflacji dzisiaj byłoby to ponad 100 mln), co przy mikroskopijnym budżecie oznaczało, że producenci mieli wielkie powody do zadowolenia.
Artystyczna klasa „Taksówkarza” została doceniona także w Cannes. Początkowo nic tego jednak nie zapowiadało. Pokazowi towarzyszyły wydawane przez festiwalową publiczność okrzyki dezaprobaty. Padały oskarżenia o nihilizm, epatowanie niepotrzebną przemocą oraz gloryfikowanie samosądów. Z powodu złej atmosfery wokół filmu Martin Scorsese i Robert De Niro rzadko wypuszczali się ze swojego hotelu. Na domiar złego podobnego zdania był Tennessee Williams, który przewodniczył jury. Dramaturg nie krył swojego zniesmaczenia, więc twórcy filmu pożegnali się z myślą o jakichkolwiek laurach i wrócili do USA. Niespodziewanie jednak Williams, pod namową filmowców zauroczonych tym dziełem (na czele z Sergio Leone), wycofał swoje weto i film ostatecznie dostał Złotą Palmę. Wyróżnienie musiał odebrać jeden z producentów, który na szczęście nie zdążył wylecieć jeszcze z Francji. W czasie ceremonii połowa widzów wyrażała niezadowolenie, druga zaś długo i głośno klaskała.
Z dzisiejszej perspektywy można śmiało powiedzieć, że była to jedna z najbardziej zasłużonych nagród w dziejach festiwalu w Cannes. Gdy emocje opadły, a filmowa przemoc przestała już tak szokować, „Taksówkarza” zaczęto uważać za jeden z najważniejszych obrazów lat 70. Obecnie zaś zalicza się go żelaznego kanonu filmów, które powinien znać każdy kinoman.
###