"Teoria wszystkiego": Krótka historia geniuszu [RECENZJA]

Ekspozycja *"Teorii wszystkiego" korzysta ze wszelkich nieznośnych klisz i uproszczeń kina biograficznego. Koloryzuje rzeczywistość, odrywając się od niej, jest podlana lukrem, banalna, nudna i przewidywalna. Nie dajcie się jednak zwieść! To zmyłka dla tych, którzy w kinie świata nie widzą poza sukcesorami Alfreda Hitchcocka. Tu od trzęsienia ziemi się nie zacznie. To nastąpi znacznie później i zamieni banalną opowiastkę w przejmujący dramat rodzinny i wartościową biografię.*

"Teoria wszystkiego": Krótka historia geniuszu [RECENZJA]

James Marsh nie znosi figur i pomników. Niezależnie od tego czy kręci dokumenty, czy fabuły, jego bohaterowie zawsze wymykają się jednoznaczności. Brytyjczyk równie mocno zachwyca się ich talentem i geniuszem, co niesubordynacją, agresją i ekscentryzmem. W jego twórczości można znaleźć wspólny mianownik dla filmu o francuskim linoskoczku, który w 1974 roku przeszedł po linie rozciągniętej między zbudowanymi wówczas bliźniaczymi wieżami World Trade Center („Człowiek na linie”, uhonorowany Oscarem dla dokumentu), oraz filmów o szympansie oddanym ludziom na wychowanie („Projekt Nim”) i o Stephenie Hawkingu, wybitnym współczesnym astrofizyku, który zrewolucjonizował myślenie o czasie. Postaci te dzielą dziedziny aktywności, zainteresowania, zasługi, a nawet rasa (zaś filmy – stylistyka i gatunki), a i tak sposób, w jaki reżyser przybliża je widzowi, jest podobny: pociągający, wieloznaczny i pełen emocji. Pobudzenie tych ostatnich Brytyjczyk osiąga w ”Teorii wszystkiego” w sposób nietypowy dla kina
biograficznego. W jego filmach to nie sukcesy ani niepowodzenia głównego bohatera wywołują radość i smutek u widza.

Kiedy Hawking, świetnie zagrany przez znanego z „Uwikłanych” czy „Mojego tygodnia z Marilyn” Eddiego Redmayne'a, pada pierwszy raz rażony paraliżem, będącym efektem stwardnienia zanikowego bocznego, reżyser przedstawia to wydarzenie w sposób niemal sterylny (choć jest zapowiadanym trzęsieniem ziemi). Nie jest to dla niego pora, by skłonić widzów do łez ani do śmiechu. Twórcy zależy raczej na tym, abyśmy emocjonalnie zidentyfikowali się z jego bohaterem. Kiedy dopada go choroba, jest tego przecież zupełnie nieświadomy. W niewiedzy ma pozostać także widz, nawet ten znający biografię brytyjskiego astrofizyka. Emocje kryją się w tym filmie gdzie indziej. Najwięcej jest ich w scenach, które nie mają znaczącego wpływu na przebieg fabuły. Tak jest choćby w czasie ceremonialnej kolacji wydanej z okazji obronienia doktoratu przez Hawkinga. Przy skromnym (Marsh zwraca uwagę także na to, że bycie naukowym geniuszem niekoniecznie jest zajęciem dochodowym), acz uroczystym stole zasiadają on, jego żona (dobra Felicity
Jones) i przyjaciele. Twórca skupia kamerę na głównym bohaterze, który już mocno ograniczony ruchowo próbuje o własnych siłach pić wino i spożywać posiłki. Brytyjczyk nie ma dla oglądających litości: przedłuża scenę podnoszenia widelca, wydaje się, w nieskończoność. Trudno poradzić sobie z dyskomfortem, jaki ona wywołuje. Widz chce się pozbyć niezręczności płynącej z wpatrywania się w niepełnosprawnego człowieka, a jednocześnie z wielkim zainteresowaniem chce go nadal podglądać.

Największym sukcesem Marsha jest więc to, że udaje mu się tak odmalować portret jego bohatera, że widz nie widzi w nim wyłącznie jego niepełnosprawności. Ta jest tylko jednym z wielu wyraźnych elementów budujących. Pragnienie podglądania zawsze ma związek z zaciekawieniem innością. Tutaj ta nie ma jednak nic wspólnego z niedołężnością. Podglądamy człowieka z jego zdolnościami i wadami, cielesnym kalectwem i mentalnym geniuszem, niosącego rewolucję dla świata i klęskę dla swojego związku. Inność okazuje się zaskakująco znajoma. Bez problemu rozpoznajemy w niej sporo z samych siebie.

Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)