Tak zły, że aż dobry
I choć po zyskaniu przezeń niespodziewanej popularności Wiseau zdążył zmienić swoje podejście do własnego debiutu (teraz mówi, że to ironiczna czarna komedia), to prawdę widać gołym okiem: jego film sypie się już od pierwszej minuty, a spektakularna wręcz nieznajomość rzemiosła – od scenopisarskiego wyczucia, przez nieporadne aktorstwo, po brak jakiejkolwiek klamry reżyserskiej – szybko staje się jego urokliwym lejtmotywem.
Sztuczne tła, pourywane wątki, powtarzane w nieskończoność frazy typu „Oh, hi!” czy „That’s the idea”, upiorny śmiech Wiseau, powtarzane w nieskończoność motywy muzyczne, kuriozalne sceny erotyczne, niemające sensu dialogi, przypadkowy montaż, nieudolna gra aktorów-amatorów – to tylko niektóre z wad filmu, które powracając w nieskończonych youtube’owych kompilacjach, przyczyniły się do wzrostu jego popularności.