To tylko film!
Wojciech Pszoniak stworzył wiele niezapomnianych kreacji aktorskich. Do historii przeszły jego role w "Ziemi obiecanej" oraz w "Dantonie". Niedługo na ekrany trafi kolejny film z jego udziałem. W komedii "Bajland" gra nietypowego kandydata na urząd prezydenta Polski.
Mirosław Mikulski: Jak pan się czuje w roli kandydata na prezydenta?
Wojciech Pszoniak: Bardzo dobrze, choć oczywiście traktuję to z lekkim przymrużeniem oka. Scenariusz jest bardzo dobry, a rola interesująca. Myślę, że powstanie z tego świetny film.
M.M.: Podobno gra pan zawodowego kłamcę. Obiecuje pan, że po zwycięstwie będzie kradł, ale .... umiarkowanie?
M.M.: Nie mogę zdradzić szczegółów. Powiem tylko, że jest to bardzo oryginalny kandydat, zupełnie inny niż pozostali. Zachowuje się inaczej i obiecuje co innego. To bardzo śmieszna i intrygująca postać. Ten rodzaj satyry bardzo mi się podoba.
M.M.: Scenarzysta wzorował się na jakimś prawdziwym kandydacie?
W.P.: Nie, to oryginalny scenariusz Henryka Dederki i nie ma nic wspólnego z naszą rzeczywistością. Dzięki temu jest ciekawy.
M.M.: W filmie pojawiają się jednak prawdziwi politycy, których znamy z Sejmu. Na planie spotkał się pan między innymi z Lechem Wałęsą. Jak wrażenia?
W.P.: Nie pierwszy raz! Widywaliśmy się jeszcze w czasach, kiedy pewnie sam nie wiedział, że kiedyś zostanie prezydentem. Spotkaliśmy się w samolocie, odwiedzał nasz kabaret "Pod Egidą". To nasze kolejne spotkanie, ale rzeczywiście pierwszy raz rozmawiałem z nim jako kandydat na urząd prezydenta. Wałęsa zawsze był miłym i sympatycznym człowiekiem, nie inaczej było i tym razem.
M.M.: Udzielał panu rad, jak wygrać wybory?
W.P.: Nie, to była raczej przyjacielska rozmowa. Pytał o mój program wyborczy, a ja byłem ciekaw, jak ocenia moje szanse na sukces.
M.M.: Jan Pietrzak, pana kolega z kabaretu, rzeczywiście wystartował w wyborach prezydenckich. Pójdzie pan jego śladem?
W.P.: Jeszcze się nie zdecydowałem, ale rozważam taką możliwość.
M.M.: Łatwo śmiać się z polskiej rzeczywistości lat dziewięćdziesiątych i ją parodiować?
W.P.: Och jeszcze jak! To fantastyczny materiał do komedii. Całe szczęście, że to tylko komedia i można się śmiać. Pożywki dostarczają sesje sejmowe, dyskusje polityczne i zachowanie opozycji. Nie jestem zawodowym satyrykiem, ale dla człowieka, który z tego żyje, to po prostu kopalnia tematów.
M.M.: W amerykańskim filmie "Fakty i akty", doradcy prezydenta próbują wywołać wojnę z Albanią, aby ukryć romans prezydenta z sekretarką. Wszystko po to, aby prezydent mógł ponownie wygrać wybory. Kiedy kręcono ten film nikt nie przypuszczał, że rzeczywistość przerośnie wyobraźnię scenarzystów. Premiera "Bajlandu" ma się odbyć tuż przed prawdziwymi wyborami prezydenckimi w Polsce, spodziewa się pan jakiegoś skandalu?
W.P.: Nie myślałem o tym w tych kategoriach. Sądzę jednak, że nie powinno dojść do żadnych skandali. W naszym przypadku życie chyba nie pójdzie tak daleko jak fikcja literacka.
M.M.: Lubi pan grać role komediowe czy woli pan raczej dramatyczne?
W.P.: To zależy od materiału, jak jest dobry scenariusz, to mogę zagrać każdą rolę. Nie ma różnicy, czy jest to komedia czy dramat. Trzeba po prostu dobrze zagrać i to jest największa trudność.
M.M.: Jakie ma pan plany zawodowe na przyszłość?
W.P.: Niedługo będę reżyserował film według nowel Andrzeja Romana "Pies na środku drogi" oraz sztukę w teatrze telewizji "Pracownia". Chciałbym wreszcie dokończyć książkę, która została już dawno temu zamówiona przez wydawcę. Będzie to na poły utwór autobiograficzny i moje przemyślenia o życiu. Wciąż jednak brakuje mi czasu, aby zabrać się do pisania.
15.03.2000 01:00