Bogaty i nieszczęśliwy
Dlaczego zatem Jan Englert miałby się martwić o syna, który tak doskonale sobie radzi zawodowo? Okazało się, że Tomasz całe dnie spędzał w pracy, nie miał czasu dla siebie, „nie żył tak naprawdę”. Sam przyznawał, że wraz z kolejnymi sukcesami, sodówka uderzyła mu do głowy. Ale w końcu powiedział sobie „dość”.
- Zdałem sobie sprawę, że ta praca to takie „never ending story”, że wciąż trzeba walczyć, wspinać się, rozwijać biznes, poganiać ludzi, motywować. Bez oddechu – wyznawał szczerze Gali.
- A kiedy jako student wpadnie się w wir takiej pracy i będzie się jej kompletnie poświęcać, to pewnego dnia, tak jak ja, człowiek się obudzi, spojrzy w lustro i zobaczy wokół siebie pustkę - mówił Englert. - „Jezus Maria, mam 40 lat. Nie mam dzieci, a za to dużo pieniędzy, dużo więcej niż potrzebuję. Nie mam dla kogo ich zarabiać i na dodatek wielu rzeczy jeszcze nie przeżyłem, bo lata, kiedy wszyscy imprezowali, mnie upłynęły na pracy. Stwierdziłem, że jeśli będę tak żył dalej, umrę jako bogaty i nieszczęśliwy człowiek, który nie bardzo wiedział, po co to wszystko robi. Zrezygnowałem z pracy.