"Cannibal Holocaust" (1980), czyli nadzy i rozszarpani
"Cannibal Holocaust" nie był ani prekursorskim filmem nurtu, ani pierwszą tego typu produkcją w reżyserskiej karierze Ruggero Deodato. Były asystent Roberto Rosselliniego i twórca telewizyjnych reklamówek Fiata, który w 1977 roku nakręcił słynne "Ultimo mondo cannibale", powrócił do kontrowersyjnej tematyki trzy lata później.
Kiedy film trafił na ekrany, widzowie oglądali prawdziwe morderstwa zwierząt, których aktorzy dopuścili się przed kamerą. Sceny, gdzie młodzi Amerykanie strzelają do świni czy dekapitują małpę wydarzyły się naprawdę wzbudziły ogromne protesty.
Film wycofano z kin, kopie skonfiskowano, a Deodato i producenci zostali pociągnięci do odpowiedzialności finansowej. Reżyser dodatkowo dostał zakaz stawania za kamerą przez trzy lata. Jak wspominał w wywiadach, było to dla niego największą karą.
W mediach szybko zaczęły krążyć plotki o tym, że również pierwszoplanowi aktorzy zostali zamordowani na potrzeby filmu. Tym bardziej, że dziennikarze nie mogli skontaktować się z żadnym z nich. Powód był prozaiczny. Artyści podpisując kontrakt zobowiązali się do „zniknięcia” po zakończeniu zdjęć. Deodato, aby uciąć spekulacje i nie zostać skazany za zabójstwo, pojawił się w sądzie z czwórką swoich aktorów, udowadniając, że są cali i zdrowi.
Skandal wokół filmu uczynił go wydarzeniem. Slogany takie jak „Zabroniony w 53 krajach!” działały na widzów jak magnes. Obraz świetnie poradził sobie w Nowym Jorku i Japonii, gdzie nadal znajduje się w dziesiątce najbardziej dochodowych produkcji.