W końcu Prawdziwa historia Ameryki
„Mała Miss Słoneczko” DVD ocena 10/10 Marzena i Tomasz Kowalscy W końcu Prawdziwa historia Ameryki Ameryka! Wciąż dla wielu z nas mit finansowego raju, ucieczka w bajkowy świat Hollywoodu i wszelaka wolność. Jaka jest naprawdę Ameryka (czytaj USA)? Co drzemie w jej trzewiach, co dzieje się w tzw. zwyczajnych domach i to nie tych otoczonych białym płotkiem, z idealnie przystrzyżonym trawnikiem, które serwują nam horrory? Jakie są rodziny Ameryki?
02.07.2007 18:57
Okazuje się, że daleko im do elegancji gwiazd, lansowanej mody, czy też stylu życia. Biały płotek, często jest jedynie nadgniłą konstrukcją, a sam domek przyczepą, którą zaadoptowano na pomieszczenie mieszkalne. Rozciągnięte podkoszulki i nadwaga, to wszechobecny element życia. I taki świat ukazuje nam właśnie „Mała Miss”. Film, który śmiało można nazwać i komedią i dramatem.
Obraz ukazujący rodzinę... nie bójmy się tego słowa – ŚWIRÓW!!! Bo jak inaczej określić ojca – Richard (Greg Kinnear)
, który stara się szturmem wedrzeć na stopnie sławy wraz ze swym programem osiągnięcia sukcesu. Programem, którego w rzeczywistości nikt nie chce. Bo ci, którzy mieliby go promować, już dawno osiągnęli swój sukces. Zresztą on sam, żyje tak naprawdę marzeniami, warunki do pracy w domu też ma nie najlepsze. Pomijamy ciasnotę, ale Dziadziusia (Alan Arkin), osobę najnormalniejszą chyba z całej rodziny, właśnie wywalili z domu spokojnej starości – bo miał potrzeby natury intymnej – czyli bzykał wszystkie starsze panie i ćpał na umór. W końcu co mu pozostało z życia?
Wspomnienia i koka!!! Przecież mu nie zaszkodzi! Nie w tym wieku. Ale idźmy dalej, korytarzyk, kolejne drzwi, mały pokój, a na ścianie plakat Nietzschego. Pod nim siedzi Dwayne (Paul Dano). Właśnie od jakiegoś czasu nie mówi. Takie postanowienie, nie tyle na złość wszystkim, co raczej cichy sprzeciw i ćwiczenie woli dopóki nie dostanie sobie do Akademii Lotniczej. Jest jeszcze mała okularnica o zaokrąglonych, zwyczajnych dziewczęcych/dziecięcych kształtach Olive (Abigaile Breslin) , która marzy o koronie miss, i która nieświadomie staje się katalizatorem wszelkich wydarzeń.
Poza jednym, przybyciem w ściany owej rodziny brata mamy Sheryl (Toni Colette), kobiety otwartej i pełnej ciągłej nadziei, która przyprowadzi, co intrygujące – najlepszego specjalistę od Prousta, niestety też skomplikowanego – ogarniętego manią samobójczą, swojego brata (Steve Carell). Nie należy zapomnieć, iż jest on porzuconym gejem, a na dodatek wysiudanym ze sceny naukowej przez swego odwiecznego wroga – obecnie kochanka osobnika, który wzgardził jego uczuciami, skurkowańca... Oto Hooverowie!
Rozbita rodzina?
Jak można tak myśleć, gdy wszyscy, dla dobra małej Olive, wpychają się do busa, któremu wkrótce aż nazbyt wiele wysiądzie, by tylko dotrzeć do Kalifornii na konkurs "Little Miss Sunshine". Z drugiej strony, nie bądźmy hipokrytami, jak mają nie pojechać? I to wszyscy. Bo ktoś musi prowadzić, Dziadziuś przez długi czas szkolił Olive, a samobójca oraz wielbiciel Nietzschego, nie mogą być pozostawieni samopas. A już szczególnie samobójca, w końcu mógłby spróbować znowu?
I tak właściwie rozpoczyna się podróż. Podróż poprzez Amerykę, ale jakby gdzieś poza nią, gdyż główne role odgrywają tu nas bohaterowie. Podróż na konkurs piękności, który wielu z nas przypomina ohydne, wypacykowane dziewczątka, udające dorosłe, rozwiązłe damy... I wiecie co jest najlepsze? Nikt nie wie, co każdy pokaże po drodze? A już tylko Dziadek i Olive wiedzą, co tak naprawdę mała pokaże na konkursie!
Tak, jak najbardziej film drogi, pełen symboliki itp. itd... Ale przede wszystkim, cudowny obraz, prześmiewcze odmitologizowanie owej „idealnej Ameryki”, która jest w rzeczywistości tylko sklepową atrapą. Zabawny i dramatyczny, mieszający łzy z wybuchami niekontrolowanego śmiechu. Cudowna gra aktorska, świetnej, znanej z „Wesela Muriel” Toni Colette czy Abigaile Breslin, ale i innych. Bo tutaj nikt, niczyje problemy nie zostają zepchnięte na bok!
Naprawdę nie obchodzi nas, czy i jakie w ogóle, nagrody dostanie ten film, ale wiem że coś dostać powinien. Bo za prawdę, zawsze należy nagradzać, a tej reżyser (Jonathan Dayton, Valerie Faris) nie poskąpił!!! Stworzył pełen naturalności, realizmu i prostoty, film, który po prostu nie tylko ukazuje różnorodność bohaterów, nie tylko doprowadza do zaciśnięcia więzów rodzinnych, ale zwyczajnie wykopuje spod gruzów owej papki telewizyjnej to, co gdzieś w tych wszystkich osobach tkwiło. Zamknięci w busie, odcięci od techniki, stają się sobą!
Może dla niektórych nudny, dla nas, to w końcu prawdziwy, cudowny i piękny film! Jedyny w swoim rodzaju. Obnażający idiotyzm i zboczenie konkursów dla dziewczynek, głupkowatych mitów prosto z reklam, oraz całego świata, który w rzeczywistości jest o wiele mniej bajkowy... Ale też przywracający nadzieję bez cukierkowatej otoczki.