Widzowie wychodzili. David Cronenberg od lat testuje ich wytrzymałość

David Cronenberg powrócił z nowym filmem po ośmiu latach przerwy. Jego "Crimes of the Future" wzbudził duże emocje na festiwalu Cannes. Nie po raz pierwszy. Kanadyjczyk w przeszłości nie bez powodu dorobił się ksywy krwawego barona. Można jednak z pełną śmiałością stwierdzić, że nie ma obecnie reżysera, który bardziej zasługuje na Złotą Palmę od Cronenberga.

Kadr z najnowszego filmu Davida Cronenberga "Crimes of the Future"
Kadr z najnowszego filmu Davida Cronenberga "Crimes of the Future"
Źródło zdjęć: © fot. mat. pras.
Kamil Dachnij

"Crimes of the Future" to film, o którym było głośno jeszcze przed pokazem w Cannes. Sam David Cronenberg zapowiadał dumnie, że wielu widzów opuści salę w trakcie seansu. Pochwalił się nawet, że Netflix odmówił wyprodukowania jego dzieła, bo fabuła okazała się zbyt mocna. Tego typu deklaracje z ust większości reżyserów można byłoby potraktować jako część marketingowej machiny, ale w przypadku Kanadyjczyka sprawa ma się zupełnie inaczej. Od kilku dekad kręci on bowiem filmy, które przeważnie wzbudzają skrajne emocje. "Crimes of the Future" nie jest tu wyjątkiem.

Tym samym cieszyć może fakt, że Cronenberg mimo 79 lat na karku wciąż potrafi podzielić widownię. Bo choć w Cannes zgotowano mu długą owację, to nie brakowało jednak osób, które rzeczywiście w pośpiechu opuściły kino. Dla nich sceny autopsji dziecka, lizanie otwartych ran czy ujęcia zakrwawionych organów okazały się zbyt trudne do przełknięcia.

ZOBACZ TEŻ: zwiastun filmu "Crimes of the Future"

Szalone początki

Powyższe sytuacje to nic nowego w twórczości Cronenberga. Poczynając od "Dreszczy" z 1975 r. przyzwyczaił widzów do tego, że w jego filmach dzieją się rzeczy, które przypominają koszmar na jawie. Bo jak inaczej określić fabułę, w której zakażeni szczepami pasożytów mieszkańcy podmiejskiego wieżowca zmieniają się w bezmyślne i oszalałe istoty, by następnie zarazić innych poprzez kontakt seksualny.

We "Wściekłości" z 1977 r. Cronenberg przedstawił wyjątkowo pokręconą wizję wampiryzmu. Po operacji plastycznej bohaterka budzi się z niepohamowanym pragnieniem krwi. Sęk w tym, że atakuje swoje ofiary w mocno niekonwencjonalny sposób – za pomocą nowego narządu, który wykształcił jej się pod pachą. Jej ofiary w oszalałym stanie zaczynają atakować innych ludzi.

Mało dziwnie? W rewelacyjnym "Pomiocie" (1979 r.) Cronenberg przedstawił niepokojącą wizję eksperymentu, który wymknął się spod kontroli. W efekcie dzieci mutanty mordują ludzi. A końcówka tego filmu to istne szaleństwo, które w mocny sposób odwołuje się do lęków związanych z prokreacją i macierzyństwem.

Z racji tego, że Cronenberg od początku w oryginalny sposób skupiał się na kruchości ciała człowieka, poddając je groteskowym przemianom, z czasem jego filmy zaczęto szufladkować jako tzw. body horror (cielesny horror). Zyskał nawet wtedy przydomek krwawego barona.

Amerykański reżyser Martin Scorsese nie krył szoku, gdy po raz pierwszy zobaczył go na żywo. "Spodziewałem się, że ujrzę Renfielda z 'Drakuli' (oszalały sługa Drakuli – przyp. red.), który ślini się na widok soczystych much. Facet, który pojawił się w moim apartamencie, wyglądał jak ginekolog z Beverly Hills" - napisał w artykule dla "Fangorii" w latach 80.

Kadr z "Pomiotu" z 1979 r.
Kadr z "Pomiotu" z 1979 r. © fot. mat. pras.

Coś więcej niż tylko kino gatunkowe

Kolejne filmy Cronenberga z lat 80., z sekwencjami wybuchającej głowy ("Skanerzy"), wyciągania pistoletu z brzucha ("Videodrome") czy człowiekiem zmieniającym się w insekta ("Mucha"), niby umiejscawiały go na terytorium kina grozy i science-fiction, ale błędem byłoby odczytywać je jako jedynie odloty szalonej wyobraźni.

Na przykład "Wideodrom" z Jamesem Woodsem to kapitalna satyra na media, pokazująca w pomysłowo makabryczny sposób, jak nowe technologie oddziałują na umysł i ciało ludzi. Scorsese nie przestrzelił w określeniu, że dzieła Kanadyjczyka wyglądają jak "połączenie prowokacyjnego kina Luisa Bunuela z obrazami Francisa Bacona".

Co ciekawe, Kanadyjczyk na wysokości genialnych "Nierozłącznych" (1988) zaczął kręcić (z pewnymi wyjątkami) spokojniejsze i bardziej artystyczne dramaty. Jednak za swoisty paradoks trzeba uznać, że jego najbardziej kontrowersyjny film w karierze nie miał żadnego związku z tym, co wyprawiał w swoich wczesnych filmach. Zero mutacji ciała czy scen bliskich gore. Wystarczyło, że pokazał seks.

Jeden film zbulwersował wszystkich

"Crash: Niebezpieczne pożądanie" z 1996 r. to doskonała adaptacja głośnej powieści J.G. Ballarda, w której ludzie oddają się przedziwnej dewiacji seksualnej, łączącząc seks z wypadkami samochodowymi. Biorąc na warsztat taki temat, Cronenberg na pewno przeczuwał, że spotka się z ostrą krytyką. I tak się też stało.

W Cannes film został potwornie wybuczany. Francis Ford Coppola, który przewodził 49. edycji festiwalu, tak nienawidził filmu Cronenberga, że zrobił wszystko, by nie dostał Złotej Palmy, choć powinien. Ostatecznie przyznano mu tylko specjalną nagrodę jury.

David Cronenberg w Cannes w 1996 r., gdzie jego film wywołał ogromne kontrowersje
David Cronenberg w Cannes w 1996 r., gdzie jego film wywołał ogromne kontrowersje © fot. Getty | 2011 Gamma-Rapho

Amerykański przedsiębiorca Ted Turner na wiele miesięcy zablokował premierę "Crash" w USA. Cronenberg później zdradził, że Turner poczuł się moralnie obrażony i bał się, że film znajdzie "naśladowców". Z kolei "Daily Mail" i "The Evening Standard" próbowały nie doprowadzić do dystrybucji kinowej filmu w Wielkiej Brytanii. Ich agresywna kampania okazała się na szczęście klapą. Wbrew histerycznej reakcji, "Crash" do dziś stanowi wzorcowy przykład kina artystycznego, które ogrywa patologiczne zachowania w niezwykle analityczny sposób.

Żaden późniejszy film Cronenberga nie wzbudził już takich emocji aż do czasu "Crimes of the Future". Inna sprawa, że pierwszy od ośmiu lat obraz twórcy "Historii przemocy" nie ma szans powtórzyć wzburzenia, jakie towarzyszyło '"Crash". Czasy się jednak zmieniły i dziś widownia jest w stanie wytrzymać trochę więcej niż 26 lat temu. Nawet jeśli zdarzają się sytuacje, gdy ktoś wychodzi z seansu.

Ważniejsze jest coś innego. "Crimes of the Future" zebrało bardzo dobre recenzje od większości krytyków, co sprawia, że może być jednym z faworytów do zdobycia Złotej Palmy. Trudno stwierdzić, czy jury pod przewodnictwem Vincenta Lindona odważy się nagrodzić reżysera już od dawna zasłużoną nagrodą.

Byłoby to bez wątpienia wspaniałe ukoronowanie niezwykle bogatej kariery Kanadyjczyka. Tym bardziej że nikt tak jak on nie pokazał, co może dziać się z człowiekiem, gdy zostają przekroczone granice biologii, osobowości i norm społecznych.

Kamil Dachnij, dziennikarz Wirtualnej Polski

Wybrane dla Ciebie
Komentarze (2)