O kulisach "Ojca chrzestnego" z Francisem Fordem Coppolą rozmawia Yola Czaderska-Hayek © Materiały prasowe

50‑lecie "Ojca chrzestnego". Kulisy jednego z najważniejszych filmów wszech czasów

Yola Czaderska-Hayek

"Wierzę w Amerykę" - słowa otwierające "Ojca chrzestnego" Francisa Forda Coppoli po raz pierwszy wybrzmiały równo pół wieku temu, w marcu 1972 r. Trudno zliczyć filmy, powieści i komiksy, w których przez 50 lat to arcydzieło pojawiło się jako punkt odniesienia. Cytaty i nawiązania do niego wciąż można odnaleźć: od produkcji z Bollywoodu po najnowszego "Batmana". Trudno więc uwierzyć, jak niewiele brakowało, by "Ojciec chrzestny" w ogóle nie powstał.

Coppola bowiem wcale nie miał ochoty go kręcić. Uważał, że opowieść o rodzinie Corleone zanadto gloryfikuje mafię i przedstawia jej członków w zbyt korzystnym świetle. Reżyser znalazł się jednak w sytuacji bez wyjścia. Finansowa porażka debiutu George'a Lucasa "THX-1138", którego był producentem, zmusiła go do zajęcia się projektem dającym większą gwarancję finansowego zysku. I to właśnie przyszły twórca "Gwiezdnych wojen" ostatecznie przekonał Francisa Forda Coppolę do przeniesienia na ekran powieści Mario Puzo.

A także, o czym mało kto wie, nakręcił jedną z sekwencji – montaż mafijnych egzekucji, gdy Sonny Corleone i jego ludzie rozpoczynają wojnę gangów, czyli "idą na materace" (nawiasem mówiąc, to sformułowanie weszło na stałe do potocznego języka prawdziwych gangsterów zafascynowanych "Ojcem chrzestnym").

Kwestia komercyjnego powodzenia filmu nigdy nie odgrywała dla reżysera większej roli. Jak sam stwierdził przed laty w rozmowie ze mną:

- Każdemu kucharzowi zależy na tym, by ludzie docenili efekty jego pracy. I po skończonym obiedzie powiedzieli: 'To było pyszne!'. Tak samo reżyser marzy o tym, by widzom spodobała się jego wizja. Ale tu wkraczamy na grząski grunt, bo z kinem bywa różnie. Można kręcić filmy czysto rozrywkowe, o których z góry wiadomo, że spodobają się odbiorcom. A można też kręcić filmy trudniejsze, które stanowią dla widzów pewne wyzwanie. Takie, w których za każdym razem odnajdujesz coś nowego. I dzięki temu jesteś w stanie wielokrotnie do nich wracać.

Gotowy na wszystko

Coppola wielokrotnie udowodnił, że jest twórcą gotowym absolutnie na wszystko, by zachować integralny kształt swojej artystycznej wizji. Nie szedł nigdy na kompromisy, a na planie pod jego dowództwem aktorzy nieraz czuli się jak na polu bitwy. Opowiadał mi kiedyś, nie do końca żartując, o realizacji "Czasu Apokalipsy":

- Cieszę się, że na Filipinach nikt nie zginął, bo gdy przypomnę sobie warunki, w jakich to kręciliśmy... Niewiele brakowało.

Także "Ojciec chrzestny" nie stanowił wyjątku. Reżyser wykłócał się dosłownie ze wszystkimi, ze szczególnym uwzględnieniem producentów z Paramount Pictures, którzy mieli własne pomysły na film i bezskutecznie próbowali narzucić je ambitnemu artyście. A jeśli ktoś nie wiedział, co to znaczy narazić się Coppoli, to szybko przekonywał się, że jest to błąd, którego nie należy więcej popełniać.

Pewnego razu na planie Richard Castellano, czyli filmowy Clemenza, ujął się za autorem zdjęć Gordonem Willisem, któremu reżyser zmywał głowę za jakieś niedopatrzenie. W odwecie Francis Ford Coppola dopisał do scenariusza scenę, w której Clemenza wchodzi po schodach na czwarte piętro i nakazał aktorowi odegrać ją... 20 razy, tyle bowiem zarządził dubli. Wyczerpanie otyłego gangstera, które wyraźnie widać na ekranie, jest autentyczne.

Wiele zresztą w "Ojcu chrzestnym" prawdziwych, nieudawanych reakcji. Coppola zachęcał aktorów do improwizacji, namawiał, by nieustannie zaskakiwali swoich ekranowych partnerów. Stąd np. szczere zaskoczenie Ala Martino (czyli Johnny'ego Fontane) w scenie, w której Marlon Brando (Vito Corleone) go policzkuje – tego nie było w scenariuszu. James Caan do tego stopnia wczuł się w rolę porywczego Sonny'ego, że napędził stracha statyście grającemu agenta FBI, gdy z zaskoczenia wyrwał mu aparat fotograficzny i rozbił urządzenie o ziemię.

Także Gianni Russo (Carlo) był autentycznie przerażony, gdy podczas filmowanej bójki Caan rzeczywiście rzucił się na niego z pięściami. Do legend natomiast można zaliczyć popularną opowieść, jakoby Coppola podłożył Johnowi Marleyowi (Jack Woltz) w łóżku kupiony w rzeźni koński łeb, by aktor na serio krzyknął z przerażenia. Pytałam o to wielokrotnie, ale Coppola nigdy nie potwierdził prawdziwości tej anegdoty.

THE GODFATHER | 50th Anniversary Trailer | Paramount Pictures

Kręcenie mądrych filmów się opłaca

"Ojciec chrzestny" to jednak coś więcej niż tylko epatujący przemocą gangsterski kryminał. To moralitet, przypowieść, saga rodzinna, dramat. Każdy zresztą może interpretować ten film po swojemu. Po premierze nie brakowało opinii, jakoby reżyser przesadził z filozofowaniem i sportretował pospolitych kryminalistów jako zadumanych myślicieli. Byłam ciekawa, jak odnosi się do tego zarzutu.

- Zależy mi przede wszystkim na opowiadaniu ciekawych, wciągających historii. Jeżeli w moich filmach pojawiają się poważne tematy, to głównie po to, by widzowie za drugim czy trzecim razem mogli odkrywać treści, z których istnienia nie zdawali sobie sprawy - odpowiedział Coppola.

- Jeśli czuję, że jakiś problem mnie nurtuje, jeśli zadaję sobie jakieś pytania, na które film może mi odpowiedzieć, to wówczas podchodzę doń z olbrzymim wyczuciem, jak gdyby od realizacji tego projektu zależało coś bardzo ważnego w moim życiu. Oczywiście otwarta pozostaje kwestia, na ile widzów zainteresują moje osobiste przemyślenia i ile z nich zrozumieją.

Po czym dodał z figlarnym błyskiem w oku:

- Tak naprawdę dzięki temu, że ludzie wciąż oglądają na nowo "Ojca chrzestnego", "Czas Apokalipsy" czy "Rozmowę", mogę wciąż mieszkać w pięknym domu i cieszyć się moją winnicą. Czyli z samego obrachunku wynika, że kręcenie mądrych filmów po prostu się opłaca!

Kto jest "nowym Coppolą"?

Już niedługo, na początku kwietnia, Francis Ford Coppola obchodzić będzie 83. urodziny. Ale w jego przypadku wiek to wyłącznie liczba. Wciąż jest pełnym wigoru artystą o jasnym, otwartym umyśle, ciągle myśli o nowych projektach i nadal jego największą, najważniejszą pasją jest kino. Choć może niekoniecznie takie, na które można natknąć się w multipleksach dla masowej widowni.

- Naprawdę nie brakuje nam młodych, utalentowanych reżyserów. Problem tkwi gdzie indziej: brakuje nam zuchwałych dystrybutorów, którzy mieliby odwagę rozprowadzać ich filmy. Im więcej małych firm dostaje się pod skrzydła dużych wytwórni, tym częściej filmowcy słyszą słowa: "Kręćcie coś bardziej dla ludzi!". Niektórzy dają się skusić, inni jednak konsekwentnie wolą tworzyć kino autorskie. Wolą klepać biedę, niż się zaprzedać. I choćby dlatego jestem z nich dumny - wykłada swoją filozofię mistrz.

Gdy pytam, kogo z młodszych kolegów po fachu mógłby nazwać "nowym Coppolą", bez wahania sypie nazwiskami.

- Jest Kim Peirce, jest Paul Thomas Anderson, jest Wes Anderson, jest Spike Jonze, jest także Sofia Coppola, jeśli wolno mi zauważyć! - i śmieje się przy tym serdecznie.

Yola Czaderska-Hayek i Francis Ford Coppola
Yola Czaderska-Hayek i Francis Ford Coppola © Materiały prasowe | � Hollywood Foreign Press Association (All rights reserved).

A jednocześnie, mimo cierpkich uwag pod adresem kina popularnego, reżyser darzy wielką sympatią jego największych twórców. Choć jego artystyczne drogi z George'em Lucasem dawno temu się rozeszły - trudno wyobrazić sobie bardziej odmienne filmy niż "Ojciec chrzestny" i "Gwiezdne wojny" - Francis Ford Coppola wciąż ma o nim jak najlepsze zdanie.

Podobnie zresztą wysoko ceni Stevena Spielberga. Kiedyś zadałam mu pytanie: gdyby zasiedli we trójkę przy jednym stole, to czy mieliby o czym rozmawiać? Zaskoczyła mnie jego odpowiedź.

- Tak naprawdę nie muszę sobie tego wyobrażać, ponieważ kiedyś, na jednej z uroczystości, faktycznie siedzieliśmy przy jednym stole z George'em i Stevenem. I cóż Ci mogę powiedzieć? Przegadaliśmy cały wieczór jak trójka dzieciaków zafascynowanych kinem.

Marzy mu się film o słynnej Polce

Swego czasu Coppola zwierzył mi się, że mimo imponującego dorobku nadal ma poczucie, że nie zrealizował wszystkich wymarzonych projektów. Wciąż jeszcze uważa, że ma światu coś do powiedzenia i jedynie świadomość, iż po raz kolejny musiałby toczyć z producentami boje o każdego dolara z budżetu, powstrzymuje go przed wejściem na plan.

Próbowałam wypytać wielkiego reżysera o jego niezrealizowane plany. Wyznał, że od czterech dekad przymierza się do nakręcenia monumentalnej superprodukcji "Megalopolis", wciąż jednak coś staje mu na przeszkodzie. Całkiem niedawno ogłosił, że wyłoży z własnej kieszeni 120 mln dol. na realizację – może tym razem nareszcie się uda? Przyznał mi się też do fascynacji pewną postacią historyczną:

- To twoja rodaczka, Maria Walewska. Niesamowita, nieszablonowa postać.

Aż się chce uruchomić wyobraźnię: Francis Ford Coppola nakręciłby film o Walewskiej? Jak to brzmi!

Podczas każdej rozmowy z nim przyłapuję się na niekłamanym podziwie dla genialnego reżysera, który w tym wieku, z taką filmografią, odmawia spoczywania na laurach i nadal chce tworzyć. Coppola odpowiada filozoficznie:

- Człowiek jest istotą śmiertelną i prędzej czy później jego poszukiwania muszą z konieczności zostać przerwane. Warto więc zastanowić się, czy jakiekolwiek ukierunkowane działanie ma w ogóle sens, skoro w pewnym momencie i tak zejdziemy z tego świata. Ja jestem zdania, że owszem, ma. Skoro bowiem i tak wszyscy jesteśmy skazani na jednakowy koniec, to lepiej odejść ze świadomością, że czegoś się w życiu dokonało. Że człowiek spełnił się w jakiejś dziedzinie. Śmierć wydaje się wówczas lżejsza. Taka jest moja opinia.

Nie przepadam za rozmowami o umieraniu, zanadto kocham życie. Coppola podchodzi jednak do tego tematu ze spokojem mędrca, który nie musi martwić się, że koniec nadejdzie za wcześnie.

- Gdy przyjdzie na mnie czas, chcę pożegnać się ze światem, myśląc: "Mam za sobą ciekawe życie. Pracowałem w interesującym zawodzie, odniosłem sukcesy, ożeniłem się ze wspaniałą kobietą, moje dzieci zaczęły karierę w tej samej branży co ja i całkiem nieźle im idzie, do tego jeszcze udało mi się założyć całkiem niezłą winnicę...". Mam nadzieję, że gdy będę sporządzał ten cały bilans, nawet nie zauważę, kiedy umrę. Tak sobie wyobrażam swoje ostatnie chwile i życzę podobnych każdemu - mówi, pogodnie się uśmiechając.

A ja, słuchając go, rozumiem doskonale, dlaczego Francis Ford Coppola, twórca "Ojca chrzestnego" i "Czasu Apokalipsy", uchodzi za największego i najmądrzejszego filozofa współczesnego kina.

Słuchasz podcastów? Jeśli tak, spróbuj nowej produkcji WP Kultura o filmach, netfliksach, książkach i telewizji. "Clickbait. Podcast o popkulturze" dostępny jest na Spotify, w Google Podcasts oraz aplikacji Podcasty na iPhonach i iPadach. A co, jeśli nie słuchasz? Po prostu zacznij.

Źródło artykułu:WP Film
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (5)