Wiem, co przeżyli studenci aktorstwa. Też jestem ofiarą
Wyzywanie, ośmieszanie czy zastraszanie - doświadczyli tego nie tylko studenci szkół artystycznych. Dla mnie jako studentki również takie zachowania były codziennością. Wielu zadaje sobie dziś pytanie: dlaczego dorośli ludzie pozwalali się tak traktować? Czemu nie zareagowaliśmy wtedy, a robimy to teraz? Bo strach jest potężnym narzędziem.
Od kilku dni śledzę kolejne doniesienia o absolwentach wydziałów aktorskich, którzy "w imię sztuki" zaznali wielu upokorzeń od swoich opiekunów. Anna Paliga usłyszała na zajęciach od swojego wykładowcy, że jest "pi..oloną sz...tą, k..wą". Tamara Arciuch na polecenie profesorki była popychana przez trzech kolegów z grupy, aby wydała z siebie jakiś dźwięk. Zofia Wichłacz rzuciła studia aktorskie po semestrze zajęć, bo szkolna atmosfera wpędziła ją w stany lękowe i zaburzenia odżywiania.
Czytam komentarze byłych studentów Beaty Fudalej czy Mariusza Grzegorzka. Część z nich uważa, że są świetnymi, oddanymi nauczycielami, inni dodają, że ci wykładowcy są trudni, ale można znieść współpracę z nimi. Pozostali nie zgadzają się z ich napastliwymi metodami nauczania.
Postronni komentatorzy, którzy nie doświadczyli jakiejkolwiek formy agresji ze strony wykładowców, powiedzą: ci studenci byli za słabi do tego zawodu, nie nadawali się. Ale przecież mieli ku temu predyspozycje, skoro pokonali setki konkurentów na miejsce na elitarnych studiach.
"Odkrywamy karty". Aleksandra Domańska o nagości na planie i paraliżującej scenie sprzed kilku lat
Mój wydział też szczycił się mianem elitarnego, na stronie internetowej określany był jako najlepszy w kraju. I to właśnie w takim miejscu szanowany profesor z pokaźnym dorobkiem naukowym krzyczał do grupy studentów, że są bandą debili, którzy nie powinni ukończyć podstawówki, bo nie potrafiliśmy obliczyć wskazanej przez niego całki.
Inny prowadzący powiedział mi z przekąsem, że jeśli czegoś nie wiem, to powinnam udać się do kuchni, widocznie tam jest moje miejsce, a nie na uczelni technicznej. Na studiach zostałam też na oczach moich kolegów wyśmiana i nazwana analfabetką, ponieważ popełniłam błąd w zaokrągleniu trzeciej cyfry po przecinku.
Jak wtedy reagowałam na takie sytuacje? Byłam zawstydzona, zamykałam się w sobie. Przecież dotąd świetnie sobie radziłam z nauką, a teraz moi nauczyciele, którzy w moim ówczesnym mniemaniu mieli być mądrymi autorytetami, mówią mi, że jestem idiotką.
Czy władze uczelni wiedziały, jak wykładowcy odnosili się do mnie i moich kolegów? Tak, co semestr wypełnialiśmy ankiety oceniające prowadzących zajęcia. Byliśmy zapewniani, że są one anonimowe, więc nie szczędziliśmy szczegółów. Do czasu, aż jeden profesorów na początku kolejnego semestru powiedział mojej koleżance, że po uwagach o jego metodach nauczania wątpi, aby zaliczyła przedmiot. Więc nie zgłaszaliśmy takich sytuacji wyżej, tylko zaciskaliśmy zęby, choć u niektórych nie obyło się bez leków uspokajających czy antydepresantów.
Zdaję sobie sprawę, że szczególnie starsze pokolenie nie do końca rozumie wrażliwość młodych ludzi. Czy każda krytyczna uwaga wpędza nas w traumę? Zapewniam, że nie, ale nie bez znaczenia pozostaje fakt, że dorastaliśmy w poczuciu, że jesteśmy stworzeni do odnoszenia sukcesów. Przeszkody na tej drodze wywołują lęk, że nie spełnimy czyichś oczekiwań. Będziemy odstawali od reszty, z którą cały czas się porównujemy lub jesteśmy porównywani. Zawiedziemy rodziców i nauczycieli - osoby, które od dziecka budzą w nas autorytet. Pozbycie się tego strachu nie następuje w momencie ukończenia 18 lat. To wymagające zadanie dla dorosłego, świadomego człowieka.
W przypadku wykładowców uczelni wyższych mam przeświadczenie, że zapominają oni o swojej roli pedagogicznej. Dobry pedagog, nawet gdy ma do czynienia z formalnie dorosłymi ludźmi, nadal powinien wychowywać i kształtować umysły. Nie można tego osiągnąć, ubliżając studentom. Agresja słowna i fizyczna u nauczycieli jest niedopuszczalna i nie można jej usprawiedliwiać stwierdzeniami, że rzucanie krzesłami w ludzi miało służyć jakiejkolwiek sprawie i wywołać pożądaną reakcję.
Pozostaje kwestia: po co wracać do szkolnej przeszłości i ubolewać nad sytuacjami, w których nie potrafiliśmy okazać sprzeciwu? Dlatego, że o byciu wyszydzanym i zastraszanym się nie zapomina, a nikt nie chce czuć się ofiarą przez całe życie. W końcu trzeba uporać się z traumami i zrobić coś, aby kolejne pokolenia nie mierzyły się z tym samym.
Jeśli publiczna debata nad przemocowymi zachowaniami w uczelniach teatralnych doprowadzi do wyciągnięcia konsekwencji wobec agresywnych profesorów, może być to wyraźny sygnał do zmiany dla całego środowiska akademickiego. Bo szacunek do drugiego człowieka nie może być mierzony skalą stopni naukowych, wiekiem, płcią czy poziomem życiowego doświadczenia.