Wszystkie strachy, po których nie ma śladu. W prime time polskiego kina
Polityka, homofobia, seks, zbrodnie, sztuka, nadzieja - rusza Festiwal Polskich Filmów Fabularnych w Gdyni. Szykuje się prawdziwy rollercoaster. Filmowcy zadbali o to, by było o czym mówić. Będzie wybuch prawdziwych historii.
Startuje Festiwal Polskich Filmów Fabularnych i po tegorocznym programie widać, jak kino odbija się od pandemicznego dna. Mamy prawdziwą, mocną i barwną plejadę historii, które mają szansę położyć nas na łopatki.
Jest historia artysty związanego z Kościołem katolickim, który musi poradzić sobie z potężną i krzywdzącą homofobią. Jest też o prześladowaniach osób homoseksualnych w PRL-u. Jest kipiąca seksapilem Kalina Jędrusik i Zdzisław Najmrodzki, który kocha i szanuje, a przede wszystkim kradnie na potęgę i w magiczny sposób ucieka milicjantom. Są historie z przymrużeniem oka, ale i takie, o które będziemy się kłócić w Polsce jeszcze długo.
"Odkrywamy karty". Piotr Domalewski o reżyserowaniu intymnych scen
Czerwona flaga: homofobia po polsku
Mroczną kartę historii odkrywa w swoim nowym filmie Piotr Domalewski. Jego "Hiacynt" opowiada o państwowej nagonce na społeczność LGBT. Represje, szantaże, zatrzymania, brutalne pobicia – tych scen nie zabraknie w filmie. W to wszystko wpisany jest w "Hiacyncie" rodzinny dramat syna – sierżanta milicji (Tomasz Ziętek) i ojca – pułkownika SB (Marek Kalita).
Akcja "Hiacynt" była prowadzona w latach 1985-1987. Przede wszystkim polegała na zbieraniu dowodów przeciwko homoseksualnym mężczyznom. Komunistyczne władze homoseksualizm uważały za "patologię społeczną", z którą trzeba walczyć. I walka ta zaczęła się dokładnie 15 listopada 1985 r. na rozkaz Czesława Kiszczaka, ówczesnego ministra spraw wewnętrznych.
Nagonka i szantaż to jedno. Aresztowanym zakładano teczki ("karta homoseksualisty") i kazano podpisywać specjalne oświadczenia. W wyniku akcji zgromadzono ponad 10 tys. akt, które nazywa się "różowymi teczkami". W 2008 r. IPN poinformował, że akcja była… legalna.
Temat homofobii, która może doprowadzić do tragedii podejmują też Łukasz Rodunda i Łukasz Gutt w filmie "Wszystkie nasze strachy". Dawid Ogrodnik wcieli się w Daniela Rycharskiego, artystę i aktywistę LGBT, a zarazem zagorzałego katolika.
Rycharski walczy ze stereotypami jak mało kto. Głośno mówi o swojej wierze, a jednocześnie ma na koncie "kontrowersyjne" akcje artystyczne. Między innymi tę z 2017 r., gdy przyniósł pod Pałac Prezydencki krzyż wyrzeźbiony z drzewa, na którym powiesiła się para prześladowanych we wsi nastolatków LGBT.
Zwróćcie uwagę na krzywdę
Wołaniem o uwagę społeczeństwa będzie też "Lokatorka". Reżyser Michał Otłowski opowiada o sporze mieszkańców warszawskiej kamienicy z nowym właścicielem budynku, który zmusza lokatorów do wyprowadzki. Jedna kobieta nie pozwala na eksmisję. Zostaje w okrutny sposób zamordowana, a policyjne śledztwo nie przynosi rezultatów. To historia niezwykle ważna, bo oparta na prawdziwych wydarzeniach obejmujących lata 2006-2011, w tym tragicznej śmierci Jolanty Brzeskiej.
Kobieta nie zgodziła się na eksmisję, wielokrotnie próbowano zająć jej mieszkanie, ale bez skutku. Walczyła w obronie lokatorów aż do tragicznej śmierci w marcu 2011 r. Sześć dni od zgłoszenia zaginięcia spacerowicz przypadkiem natrafił na spalone kobiece zwłoki.
Po raz pierwszy filmowcy pokażą też historię Szmula Zygielbojma, który heroicznie walczył o to, by świat dostrzegł tragedię milionów Żydów, mordowanych w czasie Holocaustu. - Postać Szmula Zygielbojma, do niedawna prawie zapomniana i jakby ukryta przez zawstydzony świat, staje się teraz symbolem buntu przeciwko ludzkiej indolencji, a jego spektakularna śmierć przedmiotem dyskusji o mechanizmach milczenia wobec dokonującej się gdzieś w sąsiedztwie zbrodni ludobójstwa. Mam nadzieję, że nasz film odegra znaczącą rolę w tej dyskusji – mówi Ryszard Brylski, reżyser filmu "Śmierć Zygielbojma".
Szmul Mordechaj Zygielbojm apelował do Aliantów, wysłał list do amerykańskiego prezydenta, przemawiał na antenie BBC. Bezskutecznie. W nocy z 11 na 12 maja 1943 roku, cztery dni przed upadkiem powstania w getcie warszawskim, popełnił samobójstwo. W filmie prezentowanym w gdyńskim Konkursie Głównym wcieli się w niego Wojciech Mecwaldowski.
Wołanie o pomoc to też historia "Prime Time". W sylwestrową noc do telewizji publicznej wchodzi z bronią Sebastian, który bierze zakładników. Ma jedno żądanie: wejść na żywo w momencie największej oglądalności. W 2003 r. miała miejsce podobna sytuacja. Jej antybohaterem był wtedy Adrian M.
Bartosz Bielenia o "Prime Time". Komentuje podobieństwa do prawdziwej historii
Trzeba jednak podkreślić, że szczegóły tej sprawy bardzo się różnią. Produkcja podkreśla, że "Prime Time" nie jest historią Adriana M., a fabuła oparta jest na wielu podobnych przypadkach ze świata. Sam Adrian M. zarzucał jednak twórcom wykorzystanie jego historii.
Nie sposób też nie wspomnieć o "Żeby nie było śladów", czyli kolejnej historii odkrywania mrocznej prawdy. Film Jana P. Matuszyńskiego opowiada prawdziwą historię zamordowania Grzegorza Przemyka. 19-letni poeta świętował z kolegami zdaną maturę, gdy został zatrzymany przez milicję, bo ani on, ani jego kolega nie miał przy sobie dokumentów. Przemyk został pobity przez 3 funkcjonariuszy tak dotkliwie, że po kilku godzinach od wypuszczenia z komisariatu musiał trafić do szpitala. Zmarł dwa dni od pobicia z powodu ciężkich urazów jamy brzusznej. Po jego śmierci ruszyła machina dezinformacji i zrzucania winy z milicjantów na lekarzy.
Bohater znany i nieznany
Wybuch prawdziwych historii? Zdecydowanie. Trudno nawet wyrokować, co będzie uderzało w emocje najdotkliwiej. Filmowcy sięgnęli po rodzinne dramaty z polityką w tle, ale są też historie, które nieco spuszczają z tonu.
"Bo we mnie jest seks" z Marią Dębską opowie historię Kaliny Jędrusik, która latami przedstawiana była jako "największa kusicielka PRL". Wyzwolona artystka, która otwarcie opowiadała o swoich romansach. Jaka naprawdę była?
Innym bohaterem prosto z PRL, który doczekał się pełnometrażowego filmu z gwiazdorską obsadą jest Zdzisław Najmrodzki. Portretuje go Dawid Ogrodnik przed kamerą reżysera Mateusza Rakowicza. W PRL Zdzisław Najmrodzki wsławił się ponad dwudziestoma ucieczkami z konwojów, aresztów i więzień. Więcej o nim możecie przeczytać w naszym poprzednim tekście.
"Zdzisław Najmrodzki w pewnym sensie był superbohaterem PRL. Tworząc tę postać, wykorzystaliśmy kilka najważniejszych faktów z jego życia, ale 'Najmro. Kocha, kradnie, szanuje' to fantazja i fikcja, która ubarwiła prawdziwą historię" – wyjaśnia Mateusz Rakowicz, reżyser i współautor scenariusza.
Last but not least, historia, która pewnie wyciśnie z nas ostatnie łzy. "Sonata", będąca pełnometrażowym debiutem fabularnym Bartosza Blaschke, to poruszająca i autentyczna historia Grzegorza Płonki z Murzasichla.
Grzegorz urodził się jako wcześniak. Lekarze podejrzewali u niego głębokie upośledzenie intelektualne i nie dawali większych szans na życie. Miał ledwo półtora roku, gdy w wypadku zginęła jego mama. Tata i adopcyjna mama chłopaka byli zdeterminowani, by walczyć o syna. Przez 14 lat Grzegorz był błędnie diagnozowany (mówiono o autyzmie), by w końcu dowiedzieć się, że to… głęboki niedosłuch mózgowo-rdzeniowy. Z "głęboko upośledzonego" stał się "głęboko niesłyszącym". Nastąpił przełom w jego życiu.
- Syn byłby innym człowiekiem, gdyby wada słuchu została odkryta we wczesnym dzieciństwie. 14-letnia izolacja w poznawaniu języka i świata, przebywanie w ośrodku dla dzieci z upośledzeniem intelektualnym zatrzymały wiele sfer w jego rozwoju – mówiła w rozmowie z "Dziennikiem Polskim" Małgorzata Płonka, mama Grzegorza. W "Sonacie" wcieli się w nią Małgorzata Foremniak.