Amerykanie zachwyceni Polakami. Nie mogli uwierzyć, że tak można pracować
Marzenia Polaków o podboju Hollywood stają się bardziej realne. Nadwiślańscy specjaliści coraz częściej biorą udział w pracach nad końcowymi efektami filmów z gwiazdami światowej ligi. Tak właśnie było podczas zdjęć do najnowszego filmu z Nicolasem Cage'em.
Wojtek Janio i Małgorzata Grzyb uczestniczyli w postprodukcji "Prisoners of the Ghostland", nowego obrazu z Nicolasem Cage’em. Film swoją premierę miał na trwającym właśnie festiwalu Sundance. Najsłynniejsza impreza prezentująca kino niezależne słynie z ostrej selekcji. Co nie zmienia faktu, że selekcjonerom zdarza się pokusić o filmy z wielkimi nazwiskami. To przypadek "Prisoners of the Ghostland", w którym główną rolę gra Nicolas Cage ostatnio specjalizujący się w kinie gatunkowym. I w tym filmie jest dokładnie taki, jak lubimy: cierpiętniczy, z powykrzywianą minami twarzą, ale podnoszący się po każdym ciosie.
A ciosów musi przyjąć wiele, bo składający hołd westernom, filmom samurajskim i serii "Mad Max" reżyser Sion Sono (to anglojęzyczny debiut Japończyka) postarał się, aby bohaterowi Cage’a nie zabrakło wrogów. Akcja toczy się w postapokaliptycznej rzeczywistości w Samurai City, mieście, w którym przecinają się pozostałości świata Wschodu i Zachodu. Jest tu mnóstwo smaczków i easter eggów, którymi twórca inkrustował świat przedstawiony.
- Podczas seansu zwróćcie uwagę na biurko szeryfa – ma na nim przyklejone plakaty poszukiwanych przestępców. Jeden z nich to wizerunek japońskiego Robin Hooda z XVI w., czyli Ishikawy Goemona. Myślę, że również fani mangi i anime będą tym filmem zachwyceni, bo odkryją nawiązania do klasyków gatunku - mówi pracująca przy filmie kolorystka Małgorzata Grzyb.
Cage cierpi jak zwykle
W skrócie chodzi o to, że rządzący społecznością bandzior o twarzy Billa Moseleya i w śnieżnobiałym stroju prowadzi harem wypełniony młodymi, pięknymi dziewczynami. Gdy trzy z nich uciekają, stręczyciel wymusza na bezimiennym bohaterze granym przez Cage’a, by odzyskał najważniejszą - Berenice. A że bezimienny nagrabił sobie nieudaną próbą rabunku banku, jest to jego jedyna szansa na odzyskanie wolności. Wyposażony w ładunki wybuchowe, rusza po dziewczynę.
Scenariusz "Prisoners of the Ghostland" jest umowny. Realizm to ostatnia rzecz, jakiej można po tej produkcji oczekiwać. Absurd goni absurd, logika wyjechała na urlop, wszystko wzięte jest w nawias konwencji. Całość przypomina raczej popisową zabawę fana kina klasy B i dla jego miłośników będzie to smakowita uczta. Nieprzekonani zawyją z bólu, ale nawet oni docenią, jak twórcy operują kolorem, scenografią i efektami specjalnymi.
Wybuchające jądro
Są tu sceny makabryczne (eksplozja ładunku wybuchowego przyczepionego do jądra Cage’a to najbardziej dosłowna i spektakularna), jak i te, które fantastycznie skomponowano (napad na bank, w którym latają kolorowe kulki - gumy do żucia). Krytycy są zgodni: to film dla fanów konwencji i Nicolasa Cage’a, ale stronę wizualną docenią wszyscy miłośnicy X muzy. I to właśnie przy tej części produkcji pracowała polska ekipa.
Zaczęło się od wrocławskiego American Film Festival, na którym odbywa się wydarzenie branżowe US in Progress mające na celu stymulowanie współpracy między polskimi firmami a amerykańskimi twórcami niezależnymi.
- Jesteśmy jednym ze sponsorów i oferujemy nagrodę w postaci naszych usług postprodukcyjnych - mówi WP Wojtek Janio, współwłaściciel i prezes zarządu studia postprodukcyjnego Fixafilm, która zatrudnia ponad 50-osobowy zespół specjalistów.
- W 2016 r. laureatem naszego wyróżnienia został film "The Persian Connection", w którym występował i którego współscenarzystą był Reza Sixo Safai, jeden z producentów i scenarzystów "Prisoners of the Ghostland". Nasza współpraca przy pierwszym filmie była bardzo udana, zaowocowała jeszcze kilkoma wspólnymi miniprojektami, aż w zeszłym roku Reza zadzwonił do nas z pytaniem, czy nie zechcielibyśmy mu pomóc w interesującym projekcie - dodaje.
Zadanie zespół miał niełatwe. Ekipa musiała m.in. połączyć materiały z kilku różnych kamer, rozdzielczości i klatkażów, a do tego umieścić w filmie ponad 300 ujęć efektowych i zrobić korekcję barwną. A to wszystko w systemie kodowania stworzonym pod auspicjami Amerykańskiej Akademii Filmowej, która przyznaje Oscary.
Wyścig z czasem
- Zdążyliśmy przed premierą na Sundance, mimo że mieliśmy na cały projekt niecały miesiąc, a większość pracy odbywała się zdalnie. Dodatkowym utrudnieniem było to, że operator mieszka w Tokio i wszystkie konwersacje dotyczące warstwy wizualnej filmu nie tylko przechodziły przez kilka stref czasowych, ale także przez tłumacza. Przerzuciliśmy przez internet kilkaset gigabajtów podglądów, a sam projekt zajmuje aktualnie około 30 terabajtów! - zdradziła kolorystka Małgorzata Grzyb.
I dodała, że Amerykanie byli ich pracą przyjemnie zaskoczeni. - Dziwi ich, że uzyskujemy doskonałe efekty siłami pracy małego zespołu. W Hollywood nie ma za bardzo generalistów, są sami specjaliści, więc czasami trudno jest im uwierzyć, że kolorysta może jednocześnie nadzorować efekty specjalne i znać się na stronie technicznej.
Wojtek Janio przyznaje jednak, że są różnice w pracy między polskimi a amerykańskimi ekipami. - W Polsce o wiele łatwiej jest wyrazić opinię na temat czyjejś pracy wprost, łącznie z opinią negatywną. W USA krytyka czyjejś pracy to faux pas, najmocniejsze, co można powiedzieć, to: "To, co zrobiłeś, jest doskonałe, ALE nie uwielbiam tego elementu i czy możemy przy okazji zmienić to, tamto i jeszcze to". Amerykanie bardzo chwalą twoją pracę i poświęcenie, szanują pracowitość, ale należy mieć do tych pochwał spory dystans.
To nie jest pierwszy projekt, który polscy specjaliści wykonali w ten sposób. Latem 2020 r. przeprowadzili rekonstrukcję oraz pełną postprodukcję filmu "Hopper/Welles", który miał swoją premierę na festiwalu w Wenecji. Jest to ostatni film Orsona Wellesa, autora "Obywatela Kane’a" uznawanego za jedno z największych osiągnięć kina.
Z kolei minionej jesieni ekipa przygotowała rekonstrukcję i postprodukcję w 4K "Pikniku pod Wiszącą Skałą" w reżyserii sześciokrotnie nominowanego do Oscara Petera Weira. Tu prace przebiegały na linii Sydney-Warszawa-Los Angeles, a nadzorował je sam Weir.
Twórca "Truman Show" nadzoruje
- Na etapie postprodukcji to przede wszystkim właśnie osoby odpowiedzialne za wygląd filmu są dla nas partnerami. Rzadko zdarza się, że bezpośredni udział bierze też reżyser. A Peter Weir był bardzo zaangażowany w odnawianie "Pikniku". Przy "Prisoners of the Ghostland" reżyser Sion Sono zostawił decyzje związane z obrazem w rękach swojego operatora Tanikawy - tłumaczy Grzyb.
Postprodukcją "Prisoners of the Ghostland" zajął się amerykański oddział Fixafilm, którym kieruje Janio. Całość pracy odbyła się online, poza pojedynczymi przypadkami fizycznego przekazania dysku z materiałami z ręki do ręki. Tak było przy okazji "Hoppera/Wellesa".
- Przerzucaliśmy gigabajty danych między nami, studiem postprodukcyjnym a studiem montażowym - trwało to wieki, bo pliki w rozdzielczości 4K miały dużą objętość, więc transfer zajmował czas, którego brakowało. Ostatecznie okazało się, że dzieli nas osiem minut jazdy samochodem i prościej było przekazywać dane na nośniku - śmieje się Grzyb, która uważa, że tak właśnie będzie wyglądać przyszłość postprodukcji.
- Do produkcji filmów niezależnych oraz o niższych budżetach nie będą już potrzebne pałace z salami kinowymi, jeśli równie dobry jakościowo efekt można będzie uzyskać, pracując zdalnie. Plusem jest też możliwość kolaboracji zagranicznej bez wychodzenia z domu - tłumaczy.
Paradoksalnie, pandemia może więc współpracę na linii Polska-Hollywood zacieśnić. Zwłaszcza że efekty są odnotowywane i chwalone. Film "Prisoners of the Ghostland" na agregującym recenzje serwisie Rotten Tomatoes ma 78 proc. pozytywnych wypowiedzi. Z czego znacząca część chwali właśnie stronę wizualną. Najważniejsze, że kolorowa praca Polaków nie przechodzi niezauważona.
Na razie nie wiadomo, kiedy ani czy film trafi do dystrybucji kinowej w Polsce. Nagradzane na Sundance filmy można natomiast oglądać u nas na kanale SundanceTV.