"Wyrok za prawdę": Narkotykowa wojna czy pic na wodę? [RECENZJA]
Kiedy wiemy, że amerykański filmowiec zdobywał doświadczenie reżyserując takie seriale, jak "Sześć stóp pod ziemią", "Dexter" i "Homeland", możemy się spodziewać, że jego film pełnometrażowy będzie dobry. Świetnie napisany, nakręcony z wielką precyzją, wiarygodny na poziomie emocji i faktów. I dokładnie taki jest "Wyrok za prawdę". Michael Cuesta opowiada w nim biografię Gary‘ego Webba (Jeremy Renner) – dziennikarza prowincjonalnej kalifornijskiej gazety, który publikuje artykuł wywołujący medialną, polityczną i społeczną burzę w całych Stanach Zjednoczonych.
Dziś na porządku dziennym wydawane są takie reportaże jak m.in. „Ameksyka. Wojna wzdłuż granicy“. Ed Vulliamy zdradza w niej tajniki handlu narkotykami i bronią na granicy amerykańsko-meksykańskiej. Doszukuje się historycznych i politycznych powodów wymiany dóbr, która jednych prowadzi na szczyty bogactwa, drugich spycha na dno uzależnienia. Kiedy w grę wchodzą miliardy dolarów i władza, nic nie dzieje się bez przyczyny, a logika przyczynowo-skutkowa jest może niejawna, ale bezlitosna i ostra jak brzytwa. Nie dziwią dziś też wyznania jednostek, które podważają wiarygodność systemu (vide Edward Snowden). Jesteśmy im skłonni wierzyć bardziej, niż autorytetom, które tracimy z dnia na dzień. Kiedy w 1996 roku reporter z drugoligowej gazety „San Jose Mercury News“ opublikował artykuł, w którym opisał, w jaki sposób CIA zawiadywała przepływem narkotyków i broni między Ameryką a szykującą się do rewolucji Nikaraguą, wywołał skandal, który odbił się czkawką przede wszystkim jemu samemu.
03.03.2015 11:00
Dziś wiemy, że Gary Webb miał rację oskarżając CIA o zalanie amerykańskiego rynku crackiem, a narkotykowa wojna prowadzona przez rząd była picem na wodę. Cuesta przygląda się jego historii ze współczesnej perspektywy. Nie udaje, że poszukuje winnych, nie skłania widzów do prowadzenia własnego śledztwa. Oskarża – tych, z którymi przed dwudziestu laty Webb nie wygrał. Jeremy Renner portretuje go w całej jego ludzkiej okazałości. Akcentuje zalety – ambicję, graniczące z powołaniem oddanie pracy, upór w dążeniu do celu, pragnienie sprawiedliwości, wrodzoną niechęć do chodzenia na kompromisy i wewnętrzną niezgodę na kłamstwo. Nie zapomina o wadach. Webb ma swoje słabości i grzechy na sumieniu, bywa zapatrzony w siebie i egoistyczny. Stara się być dobrym ojcem, ale nie zawsze bywa doskonałym mężem. Dzięki temu staje się jednak na ekranie pełnowymiarowym i autentycznym człowiekiem; facetem z sąsiedztwa.
Przyglądając się jego osobowości, Cuesta tłumaczy decyzje, jakie Webb podejmował w życiu zawodowym. I czyni z bohatera jednego artykułu postać tragicznej politycznej rozgrywki, w której jednostki muszą zmierzyć się z systemem i przegrywają w przedbiegach. Reporter jest jednak typowym moralnym zwycięzcą – bohaterem, który wie za dużo, nie umie trzymać języka za zębami, wystawia się na odstrzał i musi stoczyć batalię, by udowodnić światu swoją niewinność. Okrzyknięty przez gildię kolegów Najlepszym Dziennikarzem Roku, Webb wchodzi za skórę tajnym służbom. Tak jak sowicie go wynagrodzono, tak szybko zepchnięto go z piedestału oskarżając o fałszowanie obrazu rzeczywistości i naruszenie zasad etyki dziennikarskiej. Gdybyśmy mieli do czynienia z typowym kinem gatunkowym, Webb przeszedłby gehennę, ale w finale spojrzał w stronę zachodzącego słońca z poczuciem, że czeka na niego nowy, lepszy świat. W opartym na faktach filmie Cuesty nie ma eskapizmu. Jest brudna i okrutna rzeczywistość oraz ludzie nie znający
litości. Lękliwi, sprzedajni, czczący zielonego, soczystego dolara – boga kapitalizmu. W takim świecie nie ma miejsca dla prawdy, uczciwości i rodziny, choć o ciepło domowego ogniska szczerze i z niemałym talentem dba Rosemarie DeWitt (ekranowa żona Webba).
Cuesta też nie ma litości – dla punktowania wad takiego świata. Nie pozuje jednak na moralistę, nie buduje niepotrzebnych dramatów ani nie operuje patosem, w który łatwo popadają twórcy filmów o amerykańskich bohaterach zniszczonych przez władzę, ukochanych przez lud. W „Wyroku za prawdę” odnajdziemy elementy kina gatunkowego, mnóstwo politycznej satyry i ślady melodramatu, ale to przede wszystkim znakomite kino realistyczne. I ów realizm przeraża bardziej, niż niejeden dobry horror.