Walka o akceptację
Dla małego Kondrata najbardziej liczyła się zabawa z rówieśnikami. Dnie najchętniej spędzał z kolegami na podwórku.
- Wokół nas były gruzy getta. Tam było moje życie, bawiłem się z chłopakami w opadających gaciach i cześć - wspominał w "Gazecie Wyborczej". - Robiłem wszystko, żeby się wkupić w łaski oberwańców z Muranowa, którzy fantastycznie grali w piłkę i cały dzień spędzali na podwórku. Nie tak jak ja, który nie mogłem się brudzić, pocić. Próbowałem zyskiwać ich aprobatę przez zwiększony wysiłek - spadałem z trzepaka, rozwalałem nogę, zdzierałem kolana.
Kiedy sugerowano mu, że mógłby pójść w ślady ojca albo stryja Józefa, wpadał we wściekłość. Bał się, że straci zdobytą z takim trudem akceptację kolegów.
- Burzyłem się przeciwko temu piętami, nogami, rękami i wszystkim, co miałem. Nie chciałem być inny niż koledzy za żadne skarby świata!