Zatargi z kolegami, szaleństwa z Kaczyńskimi i kompleks ojca. Trudne początki Marka Kondrata
Rola w filmie "Historia żółtej ciżemki" otworzyła mu drzwi do dalszej kariery. Ale Marek Kondrat początkowo nie był zadowolony z angażu. Choć pochodził z artystycznej rodziny, nie sądził, że pisany jest mu zawód aktora.
Najbardziej zależało mu na akceptacji rówieśników. Nie chciał wyróżniać się z tłumu i irytował się, gdy po premierze zyskał rozgłos, a koledzy z podwórka nabijali się z niego, wołając za nim "Ciżma" albo "Wawrzek".
Znacznie lepiej wspominał za to pracę na planie. Zaprzyjaźnił się z Gustawem Holoubkiem, który odkrywał przed nim tajniki przyszłej pracy, a także z braćmi Kaczyńskimi, którzy w tym samym czasie brali udział w zdjęciach do filmu "O dwóch takich, co ukradli księżyc". Wraz z „dwoma czortami” psocił i dokazywał. Aż któregoś razu niezbędna okazała się interwencja służb porządkowych.
„Nasz tata jest aktorem”
Marek Kondrat, syn znanego aktora Tadeusza Kondrata, twierdził, że jako młody chłopak nie miał żadnych aktorskich ambicji i zupełnie nie doceniał osiągnięć swojego ojca.
- To, że ojciec był aktorem, nic specjalnego dla mnie nie znaczyło. Jako dziecko nie mogłem rozumieć, odbierać jego zasług z przeszłości, o których matka wiedziała, tego, że był lubiany, noszony na rękach - opowiadał w "Gazecie Wyborczej".
Wściekał się też, gdy jego mama podkreślała, że są rodziną "wyjątkową" i przy każdej możliwej okazji chwaliła się mężem
- Miała np. zwyczaj mówić komuś, kogo dopiero co poznawaliśmy, że "nasz tata jest aktorem". To zdanie wywoływało u mnie wysypkę, a zimny pot spływał mi po potylicy. Bo co ono oznaczało? Czyj tata? Jej tata, mój tata? - irytował się.
Walka o akceptację
Dla małego Kondrata najbardziej liczyła się zabawa z rówieśnikami. Dnie najchętniej spędzał z kolegami na podwórku.
- Wokół nas były gruzy getta. Tam było moje życie, bawiłem się z chłopakami w opadających gaciach i cześć - wspominał w "Gazecie Wyborczej". - Robiłem wszystko, żeby się wkupić w łaski oberwańców z Muranowa, którzy fantastycznie grali w piłkę i cały dzień spędzali na podwórku. Nie tak jak ja, który nie mogłem się brudzić, pocić. Próbowałem zyskiwać ich aprobatę przez zwiększony wysiłek - spadałem z trzepaka, rozwalałem nogę, zdzierałem kolana.
Kiedy sugerowano mu, że mógłby pójść w ślady ojca albo stryja Józefa, wpadał we wściekłość. Bał się, że straci zdobytą z takim trudem akceptację kolegów.
- Burzyłem się przeciwko temu piętami, nogami, rękami i wszystkim, co miałem. Nie chciałem być inny niż koledzy za żadne skarby świata!
Filmowy debiut
Wreszcie jednak przestał walczyć z przeznaczeniem. Kiedy zaczęto szukać chłopca, który wcieliłby się w Wawrzka w "Historii żółtej ciżemki", szybko zaproponowano kandydaturę Kondrata.
Przeciwny temu był reżyser. Sylwester Chęciński uważał, że znacznie lepiej w tej roli poradziłby sobie młody Lech Rzegucki, chłopiec znany z filmów Janusza Nasfetera. Uważał, że Kondrat jest zbyt zmanierowany.
- Był dzieckiem artystów i doskonale wiedział, że ma coś odgrywać, a ja potrzebowałem przede wszystkim wdzięku i naturalności. Powiedziałem o tym Gustawowi Holoubkowi, ale on od razu mnie uspokoił: "Zobaczysz, jak ten chłopak wejdzie w kostium, jak znajdzie się pośród dekoracji, to wszystko zagra". I tak się też stało - wspominał później Chęciński.
Tymczasem Rzegucki tak się załamał porażką, że zupełnie zrezygnował z dalszej kariery
„Śmiertelne poniżenie”
Początkowo Chęciński był jednak niezadowolony. Nie tylko z powodu Kondrata. Nie chciał kręcić filmów dla dzieci, marzyły mu się poważniejsze wyzwania i po kilku dniach zamierzał nawet zrezygnować z pracy. Dopiero kiedy film zdobył Złote Lwy na Festiwalu Filmów dla Dzieci i Młodzieży w Wenecji, docenił obraz, nad którym pracował.
Młodemu Kondratowi debiut jednak wydawał się prawdziwym przekleństwem. Dopiero z czasem zrozumiał, że koledzy, którzy tak mu dokuczali, byli po prostu zawistni i sami marzyli o podobnej szansie.
- Chłopaki zaczęły za mną wołać "Ciżma" albo "Wawrzek" *- wspominał. - *Długo uważałem, że przez "Ciżemkę", czyli uczestnictwo w życiu dla moich kumpli niedostępnym, zostałem śmiertelnie poniżony. Dziś wiem, że mi zazdrościli.
Dwa czorty na dachu
Z nostalgią wspominał za to samą pracę na planie. Zwłaszcza że równocześnie kręcono "O dwóch takich, co ukradli księżyc", w którym występowali Jarosław i Lech Kaczyńscy.
- *To były dwa czorty, które ze swoją piękną matką mieszkały w tym samym hotelu i przewracały go do góry nogami. Byli żywiołem nie do opanowania, problemem edukacyjnym dla wszystkich, bo - żeby zrobili coś na gwizdek - trzeba ich było najpierw spacyfikować. Nie tak jak mnie, który byłem grzeczny, zdyscyplinowany. Oni byli żywi, normalni, niezwykle inteligentni i - co ważne - wspierali się, jeden miał koło siebie drugiego *- opowiadał w "Gazecie Wyborczej".
Szybko się zakumplowali i razem doprowadzali ekipę do białej gorączki. Któregoś dnia weszli na dach Hotelu Grand, wywołując niemałe zamieszanie. Wezwano całą obsługę hotelu, milicję i straż pożarną. Chodzili też na pobliską strzelnicę i tam beztroski Kondrat przepuścił niemal całe swoje honorarium.
„Nic innego nie umiałem”
Z czasem Kondrat zmienił zdanie i na poważnie zaangażował się w aktorstwo. Brał udział w konkursach recytatorskich, grał w przedstawieniach i filmach. Ale, jak twierdził, był to wybór z rozsądku - poszedł do szkoły teatralnej, bo "nic innego nie umiał".
- Szkoła, aktorstwo nie obchodziły mnie specjalnie. Tak jak to, co się potem ze mną stanie - twierdził. - Prace w teatrach, role filmowe przyjmowałem głównie z powodów towarzyskich. Zawsze się wdawałem w sytuacje, które ktoś mi aranżował, coś sobą gwarantował. Nigdy sam o to nie zabiegałem. Poruszałem się po trajektorii zawodowej, więc grałem, bo co miałem robić? W ten sposób zarabiałem na życie. Niewiele mnie to jednak obchodziło.
Pewnie dlatego Kondrat tak łatwo porzucił pracę i od kilku lat nie pojawia się już na ekranie. Ma własną firmę winiarską, a wolny czas poświęca swojej żonie, Antoninie Turnau-Kondrat (na zdjęciu z mężem).