"Ziarno prawdy": Antysemityzm jako część polskiej kultury [RECENZJA]
W swoim drugim filmie *Borys Lankosz z nikim się nie cacka. Twórca krytycznie, ale jednocześnie z humorem, wypowiada się na temat przywar Polaków. Dostaje się zasłużonym, niezależnie od tego, z jakich kręgów się wywodzą, ani jaką opcję światopoglądową reprezentują.*
27.01.2015 15:23
"Ziarno prawdy" to film bez reżyserskiej autocenzury. Nie boi się Lankosz dotykać tematów drażliwych, nie waha się mówić o nich wprost, bez szukania eufemizmów. W jego filmie oglądamy Polskę i Polaków z całym dobrodziejstwem inwentarza. Obywatele nadwiślańskiego państwa są nieufni wobec prawa, przebiegli, ksenofobiczni i dumni, zaś kraj nasz rzadko oświetla słońce, częściej skrapia go deszcz. Nic dziwnego, że co rusz na siebie warczymy, zamiast się uśmiechać. Ale drugi pełnometrażowy film w dorobku twórcy znakomitego „Rewersu” nie jest litanią przywar ni narzekań odmówioną za zgubę naszego kraju. Odwrotnie. Lankosz pokazuje, że wadami, którymi chętnie się nawzajem przerzucamy, nie są naznaczeni jedynie „radykalni” członkowie społeczeństwa. Nie próbuje roztrząsać, czy tych ostatnich można jeszcze zmienić, edukować, wyprostować, sprowadzić na dobrą drogę. Bo antysemityzm, ksenofobia i nacjonalizm są tu częścią polskiej kultury i choćby się
odżegnywać rękami i nogami, nie uciekniemy od nich. Dzięki takim artefaktom, jak „Ziarno prawdy”, zostają one nie tylko odpowiednio naświetlone, ale też omówione i zinterpretowane. A to już bardzo dużo.
Fabułę filmu, tak jak i prozę Zygmunta Miłoszewskiego, na której oparty jest scenariusz, napędza fala morderstw. Te inspirowane są wiszącym w sandomierskiej katedrze antysemickim obrazem Karola de Prevota, przedstawiającym mord rytualny dokonany przez Żydów na chrześcijańskich dzieciach. Lankosz nie tworzy jednak dzieła „dedykowanego”, posługując się korporacyjną nowomową. Nie jest przecież jego „Ziarno…” głosem w sprawie antysemityzmu ani na szczeblu politycznym, ani na płaszczyznach ludowych. Trudno też potraktować go jako jednego czy drugiego krytykę. Jest raczej świadectwem procesu, jaki w polskim społeczeństwie zachodzi. Wciąż przecież nie poradziliśmy sobie w Polsce z traumą antysemityzmu (nie tylko tego XX-wiecznego, ale przede wszystkim tego, który swój początek miał w średniowieczu, a jego szczytowy rozkwit przypadł na wiek XVII), cały czas próbujemy ją przepracować. „Ziarno prawdy” wydaje się w tym procesie wyraźnym krokiem właśnie dzięki odwadze. W niepoprawnych politycznie, ostrych dialogach
wyraża się jego esencja i sporo gorzkich obserwacji, jak ta mówiąca, że to nie jest tak, że Polacy nie lubię kogoś za pochodzenie czy narodowość. Polacy po prostu zawsze znajdą sobie powód, żeby kogoś nie lubić.
Twórca umiejętnie równoważy ton powagi i komizmu, przez co jego film po gogolowsku bawi. Tak obrana forma jest przyjaźniejsza dla widza, któremu łatwiej w ten sposób zaakceptować tematy niewygodne i bolesne, zamiatane do tej pory pod dywan. Ale z drugie strony Lankosz z nikim się nie pieści. Ustami prokuratora Szackiego wali z grubej rury teksty na tyle bezpośrednie (w pewnym momencie bohater mówi, że wyciągnie mordercę z ukrycia, nawet gdyby ten był rabinem z pejsami albo Karolem Wojtyłą), że ukochani w powadze i szacunku, kiedy chodzi o sprawy narodowe, mogą dostać palpitacji.
Korzystając z ram gatunkowych kryminału, pokazuje Lankosz, że kultura popularna jest świetną przestrzenią do dyskusji o narodowych bolączkach, bo (jeszcze?) zwolnioną z martyrologii i narodowych wizji. Aż chce się czekać na kolejny film reżysera, w którym – zgodnie z zapowiedzią – rozliczy on Polaków z klasowego pochodzenia. Zapowiada się polskie „Django”. Oby tylko widzowie okazali się na projekty zdolnego i odważnego twórcy gotowi.