Złote Globy 2023. Co stało się na gali? Drętwota i żenujące przemówienia
Grzeczna, porządna, a przez to niestety nudna - taka była jubileuszowa, 80. gala rozdania Złotych Globów. Nie uratował jej nawet ceniony komik Jerro Carmichael, który ją w tym roku prowadził. Największe wrażenie zrobił za to... Wołodymyr Zełenski.
W środku nocy z wtorku na środę polskiego czasu, w hotelu Beverly Hilton w Beverly Hills w Kalifornii, odbyła się jubileuszowa, 80. już, gala rozdania Złotych Globów, nagród Hollywoodzkiego Stowarzyszenia Prasy Zagranicznej. Zapamiętana będzie na pewno dlatego, że po karnej przerwie - organizatorzy walczyli z ciężkimi oskarżeniami - wróciła na telewizyjną antenę. Ale niestety mało było w niej momentów, które zostaną w pamięci. Wyjątkiem było, jak w wielu innych sytuacjach w ostatnich miesiącach, przemówienie Wołodymyra Zełenskiego, prezydenta Ukrainy.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Zełenski dziękuje i żartuje
Tego z politycznych przywódców, na którego skierowane są dziś oczy całego świata, nie mogło zabraknąć na tej uroczystości. Środowisko filmowe pokazało, że nie jest przecież takie, jak uwikłana politycznie FIFA, która, mimo wielu prób i zabiegów, nie zgodziła się na tego typu sytuację na niedawnym mundialu.
Prezydent walczącej od dziesięciu miesięcy z brutalną rosyjską agresją Ukrainy pojawił się na ekranie, zapowiedziany przez wyraźnie wzruszonego, ale i wykończonego Seana Penna - nic dziwnego, aktor praktycznie od początku inwazji niestrudzenie walczy na wielu medialnych frontach o wsparcie dla zaatakowanego narodu.
Zełenski dziękował za wsparcie, które Ukraina otrzymuje od wielu krajów świata. Zażartował, że tego wieczoru nagrodę powinni dostać przede wszystkim ci, którzy niemal rzucili się na pomoc jego ojczyźnie i realizują ją w najróżniejszych formach.
Rozprowadzający, a nie żartowniś
Ceremonia była zaskakująco poważna i grzeczna - to już zdecydowanie nie są czasy, kiedy Ricky Gervais obrażał wszystkich, mocno wyśmiewał przemysł filmowy i bezlitośnie kpił z samego siebie. Tegoroczny prowadzący, młody komik Jerrod Carmichael, był raczej miły i elegancki, a co za tym idzie - nijaki. W wielu momentach nie komentował tego, co się działo na scenie, nie żartował, skupiał się raczej tylko na pilnowaniu scenariusza i zapowiadaniu kolejnych osób wchodzących na scenę.
Tylko czasem robił jakieś drobne aluzje czy ukłony - choćby w stronę środowiska LGBT, co nie jest szczególnie dziwne, skoro w swoim najsłynniejszym programie ogłosił, że sam do niego należy. Tylko czasem zażartował jak na najmodniejszego młodego komika w amerykańskiej telewizji przystało - tak było w przypadku mocnego żartu na temat reprezentacji rasowej czy kulturowej, kiedy Carmichael zastanawiał się czy jako czarnoskóry wykonawca może zaśpiewać piosenkę, napisaną i wykonywaną wcześniej przez białego artystę. Tylko czasem bywał zgryźliwy, jak wtedy, kiedy bezlitośnie zakpił z Kanye Westa.
Żartów na lekarstwo
Pierwszą osobą, która starała się rozwiązać worek z żartami, była Jennifer Coolidge, aktorka znana ostatnio przede wszystkim ze względu na rolę w serialu "Biały Lotos". Najpierw ironizowała na temat swojego eleganckiego, ale bardzo niewygodnego stroju - mówiła, że chciała przyjść w crocsach, bo tak byłoby znacznie przyjemniej, niż na wysokim obcasie, potem kpiła z samej siebie i tego, że będzie miała trudności z czytaniem podpowiedzi z kartek, a na koniec ogłosiła, że "Oscara dostaje...". Widownia zamarła, ale szybko okazało się, że to nie żadna pomyłka, ale mały, zabawny trolling.
Szkoda tylko, że mało kto poszedł za przewodem aktorki. Większość osób skupiała się raczej na eleganckich podziękowaniach, ukłonach, a nawet wyznaniach. Niektórzy wychodzili poza zwyczaje i oczekiwania, ale wciąż pozostawali oficjalni i poważni. Najlepszym przykładem były choćby gorące słowa Angeli Bassett, w których wspominała zmarłego dwa lata temu aktora Chadwicka Bosemana. Środowisko bardzo ciepło przyjęło też pełne gorących słów przemówienia Ryana Murphy'ego i Stevena Spielberga.
Ogólną powagę, czy może wręcz drętwotę, próbowały rozładować tylko niektóre z osób wręczających czy odbierających nagrody. Colin Farrell zwierzał się ze swoich aktorskich rozterek, co miało być poważne, ale okazało się niezamierzonym żartem. Michelle Yeoh pół-żartem, pół-serio opowiadała o rozterkach związanych z byciem sześćdziesięcioletnią Azjatką w przemyśle filmowym. Zdarzały się też żarty dość nieudane - za takie zgodnie uznawano pojawiające się na gali aluzje do bohatera popularnego serialu o seryjnym mordercy Jeffreyu Dahmerze.
Naprawianie reputacji
Nie zabrakło kilku - delikatnych - akcentów politycznych. Można się ich było spodziewać - Hollywoodzkie Stowarzyszenie Prasy Zagranicznej, które organizuje imprezę, zostało w ubiegłym roku oskarżone o rasizm, korupcję i brak transparentności. Podczas tej edycji wyraźnie próbowało pokazać, że oskarżenia nie mają już dziś żadnego pokrycia w faktach i starało się naprawić swoją reputację.
Efekt był widoczny - czasem można było wręcz odnieść wrażenie, że zestaw osób pojawiających się na scenie dobrany jest według podręcznika politycznej poprawności. Osoby czarnoskóre, pochodzące z rdzennych plemion czy mające azjatyckie korzenie pojawiały się tam równie często, a czasem może nawet częściej, niż białe. Czasem nagrody wręczały multirasowe duety. Nawet prowadzący, Jerrod Carmichael, zażartował w pewnym momencie, nader zgryźliwie, że dostał tę pracę tylko dlatego, że jest czarny.
Czy Hollywoodzkie Stowarzyszenie Prasy Zagranicznej za sprawą tegorocznej gali Złotych Globów naprawiło swoją reputację? Trochę tak. Szkoda tylko, że nie przygotowało gali ciekawej i porywającej, godnej jubileuszu 80-lecia tego lauru.
Przemysław Gulda, dziennikarz Wirtualnej Polski