Zmysłowość depresji
O fabularnym debiucie Sachy Polak mówi się w kontekście „Wstydu“ (2011) Steve’a McQueena. Trudno o bardziej trafne porównanie. Trudno go bezwstydnie nie powtarzać. „Hemel“ ma w sobie jednak dużo większą, niż film z Michaelem Fassbenderem w roli głównej, dozę psychologicznego autentyzmu i emocjonalnej subtelności. Napięcie nie rośnie w nim wraz z rozwojem akcji, ale ścina krew w żyłach już w pierwszych sekwencjach filmu. A potem nigdy nie opada. Polak ani na chwilę nie przeciąga struny, gra na najdelikatniejszych tonach. Skoro „Wstyd“ porównywało się do histerycznej opery, to „Hemel“ należałoby nazwać trip-hopową balladą, w której hipnotycznym rytmie można się do cna zatracić.
18.04.2013 12:15
Holenderska reżyserka ani na chwilę nie traci panowania nad materiałem filmowym. Doceniło to zeszłoroczne jury FIPRESCI na MFF w Berlinie uznając film za najlepszy w sekcji Forum. Zarówno struktura narracji, tematyka, jak i przyjęta przez reżyserkę perspektywa przywołuje w pamięci też fantastyczny, doceniony na rynku międzynarodowym „Code Blue“ (2011). Podobnie jak Urszula Antoniak, Sacha Polak ma wyczucie do wyławiania aktorek o specyficznej, bardzo silnej aurze. Kreująca postać głównej bohaterki Hannah Hoekstra jest jedną z tych kruchych kobiet, które mają dar doprowadzania granych przez siebie postaci do emocjonalnego i fizycznego ekstremum. Filmowa Hemel (w tłum. Niebo) jest kapryśna, niegrzeczna i pełna skrajnych emocji. Świadczących o głębokiej depresji? Podobno są ludzie, którzy mają ją we krwi. Melancholicy w trzecim stadium bezsilności. Hemel erotycznie (p)oddaje się światu, emocjonalnie od niego odcina.
Może ma za sobą trudne doświadczenia, może tego dystansu nauczył jej ojciec? Hoekstra znakomicie, bo na półtonach, w półcieniach, tylko niekiedy za pośrednictwem zdecydowanych i trochę agresywnych gestów wygrywa niejednoznaczną, ale bardzo zmysłową relację ze starzejącym się ojcem. Poczęcie Hemel było w życiu Gijsa (Hans Dagelet)
przypadkiem, który zyskał miano daru niebios. Czy stąd imię piekielnie zagubionej dziewczyny? Polak powoli ujawnia, jak organiczna relacja łączy Hemel z ojcem i do jakiego stopnia związek dwojga tak bardzo podobnych do siebie ludzi wpływa na ich kontakty z otoczeniem. Ojca od córki różni jedynie większa pewność siebie. „Hemel“ to jednak też film o różnicy pokoleń. Nie o konflikcie nawet, ale o pewnej linii życia, która biegłaby wciąż tą samą ścieżką, gdyby nie wpływały na nią zmieniające się okoliczności zewnętrzne.
Gijs jest zresztą trochę jak starzejący się bohater „Marzycieli“ (2003) Bernardo Bertolucciego, który fascynację kinem zamienił na miłość do współczesnej sztuki. Laikom, czy może ludziom, którzy zmagają się z życiem chętniej niż teoretyzują o nim, zwykle bardzo trudno się o niej opowiada. Czuje się ją silniej – jak dreszcze na plecach czy ucisk w żołądku. W podobny sposób odczuwa się „Hemel“, fizycznie, podświadomie, totalnie.