"Ant-Man i Osa: Kwantomania". Fani będą wściekli. Marvel ma ogromny problem
"Ant-Man i Osa: Kwantomania" to najnowsza odsłona niekończącej się serii z uniwersum Marvela. Film jest typową zapchajdziurą, która ma chwilowo zadowolić fanów przed większymi projektami, ale nawet im będzie się ciężko na nim bawić. To kolejna już produkcja, która udowadnia, że formuła MCU od dłuższego czasu nie działa i jedynie marnuje potencjał takich aktorów jak Michael Douglas.
Kiedyś mignął mi mem internetowy, który trafnie oddaje postrzeganie filmów wchodzących w skład Marvel Cinematic Universe po premierze "Avengers: Koniec gry" z 2019 r. Widzimy na nim istotę pozaziemską, która torturuje człowieka, bo chce poznać jego największy sekret. Ofiara w cierpieniu zdradza, że… dalej ogląda filmy Marvela, choć przestały jej sprawiać przyjemność od czasu wyżej wymienionego tytułu.
Rzeczywiście, po wielkim zakończeniu batalii z Thanosem Marvel Studios wpadło w dołek, z którego rzadko wychodziło na przestrzeni ostatnich lat. Cała czwarta faza franczyzy była głównie wielkim chaosem, wyraźnie pokazującym, że wytwórnia nie ma pomysłu, jak dalej to wszystko ciągnąć, a zarabiać trzeba. Z jednej strony mieliśmy próby zrobienia ambitniejszej rozrywki (nadęte i łzawe "Eternals" oraz "Czarna Pantera: Wakanda w moim sercu"), z drugiej nierówne połączenie horroru i dramatu ("Doktor Strange w multiwersum obłędu"), a z trzeciej filmy tak pokraczne i wymuszone, że niemal brakuje na nich słów ("Czarna wdowa").
Zobacz: zwiastun filmu "Ant-Man i Osa: Kwantomania" -
Co nam zostało z tego? Solidna rozrywka z kolejnymi przygodami Spider-Mana, czerpiący z chińskiego folkloru "Shang-Chi i legenda dziesięciu pierścieni" oraz, paradoksalnie, krytykowany "Thor: miłość i grom", który wbrew niesłusznym opiniom nie tak znowu źle pożenił sytuacyjny humor z emocjonalną historią. Wchodzący 17 lutego do polskich kin "Ant-Man i Osa: Kwantomania", czyli 31. odsłona (!) serii to rozpoczęcie piątej fazy uniwersum Marvela. I powiedzmy sobie szczerze, jest to rozpoczęcie nieudane, bo potwierdzające, że formuła już nawet nie jedzie na rezerwie - jest całkowicie wyczerpana. Jest to przy okazji film, który kolejny raz unaocznia, jak wytwórnia gardzi postaciami w rodzaju Ant-Mana, bo jego historia służy jedynie jako przystanek przed większymi projektami.
W tej części Ant-Man wraz z całą swoją świtą, czyli córką Cassie Lang, partnerką Hope Van Dyne i jej rodzicami, Hankiem Pymem oraz Janet Van Dyne, trafiają do Wymiaru Kwantowego, gdzie przychodzi im się zmierzyć z nowym wielkim antagonistą franczyzy, Kangiem Zdobywcą (widziany wcześniej w serialu "Loki"). Szybko dowiadujemy się w trakcie seansu, że pomijając typową dla Marvela zbitkę kilku gatunków, suche dowcipy i obowiązkowe puszczanie oka do fanów, "Ant-Man i Osa: Kwantomania" jest bezczelnie zerżnięty z "Gwiezdnych wojen", jakby miał być spin-offem tej serii w uniwersum Marvela.
Nie dość, że istoty i miejscówki Wymiaru Kwantowego wyglądają na żywcem wyjęte z wyobraźni George’a Lucasa (jest armia przypominająca szturmowców, nie brakuje też słodkich stworzonek i charakterystycznie wyglądających barów), to sama fabuła generalnie skupia się wokół rebelii przeciwko Kangowi, który w filmie jawi się trochę jako krzyżówka Imperatora z Darthem Vaderem. Mimo wszystko to właśnie ta postać jest jednym z nielicznych plusów produkcji - Kang pod swoją królewską stoickością skrywa sporo gniewu i urażonej dumy. Grający złoczyńcę Jonathan Majors ładnie to wszystko wyciągnął na wierzch.
A gdzie w tym wszystkim są tytułowi bohaterzy? Scenarzysta Jeff Loveness wprost naśmiewa się z drugoplanowości Ant-Mana. Bohater musi wszystkim powtarzać, że uratował świat. Sprzedawca kawy myli go ze… Spider-Manem, a przypadkowo napotkani ludzie chcą, by pozował nie z nimi, a ich… psami. Postać grana przez Paula Rudda napisała nawet autobiografię, by zwrócić na siebie uwagę. To oczywiście jest przedmiotem przeważnie nieśmiesznych żartów. Co ciekawe, samego Ant-Mana jest tu dość mało - chociażby Michelle Pfeiffer jako Janet Van Dyne pojawia się tak często na ekranie, że spokojnie można byłoby ją uznać za rolę pierwszoplanową. I wypada lepiej niż Rudd, który z filmu nad film staje się coraz bardziej irytujący w swojej nadmiernej wesołkowatości.
Evangeline Lilly jako Osa to w ogóle nie miała nic do roboty tutaj - jedyne, co widz może zauważyć, to fakt, że zmieniła fryzurę. Z kolei Michael Douglas, jej ekranowy ojciec, przez większość filmu albo dziwuje się nad Wymiarem Kwantowym, albo zachwyca się swoimi mrówkami. Co ciekawe, cameo w filmie ma Bill Murray, ale jest ono całkowicie zbędne, nie dodaje absolutnie niczego do fabuły. Naprawdę, nie widzę sensu w wykorzystywaniu tak dobrych aktorów w ten sposób.
Oczywiście w "Ant-Man i Osa: Kwantomania" nie brakuje widowiskowo nakręconej akcji, ale trudno mówić o efekcie zaskoczenia, bo widzieliśmy takie rzeczy już dziesiątki razy w tej franczyzie. Wyróżnić można właściwie jedną sekwencję, w której Ant-Man musi wejść do środka pewnego rdzenia. "Jesteś kotem w pudełku Schrödingera" - słyszy bohater od jednego ze złoczyńców. To, co się dzieje po chwili, zahacza w swoim wariackim surrealizmie o najlepsze sceny z poczynań Doktora Strange’a. Produkcja byłaby o niebo lepsza, gdyby miała więcej tego typu momentów.
Pomimo trwania dwóch godzin, "Ant-Man i Osa: Kwantomania" sprawia wrażenie, jakby trwał z cztery godziny. Jest to niezła ironia, gdy weźmie się pod uwagę, że antagonista filmu chce kontrolować czas. Jak widać Marvel mocno pracuje nad tym, by dobre pierwsze wrażenie, jakie zrobił Ant-Man w swoim pełnometrażowym debiucie w 2015 r., zostało w pełni zatarte. Jeśli tak dalej ma wyglądać piąta faza MCU, to ja podziękuję. Potrzeba rewolucji, bo na taką stagnację nie da się już patrzeć.
"Ant-Man i Osa: Kwantomania" trafi do kin 17 lutego.
Kamil Dachnij, dziennikarz Wirtualnej Polski
W najnowszym odcinku podcastu "Clickbait" rozmawiamy o masakrowaniu "Znachora", najgorszych filmach na walentynki i polskich erotykach, które podbijają świat (a nie powinny) . Możesz nas słuchać na Spotify, w Google Podcasts, Open FM oraz aplikacji Podcasty na iPhonach i iPadach.